Strony

2012-07-26

"Stracone złudzenia" Honoré de Balzac

Balzac. Kiedy to ostatni raz go czytałam? Chyba jak byłam jeszcze w szkole średniej. Tak, obowiązkowy Ojciec Goriot i chyba jeszcze Eugenia Grandet, która średnio przypadła mi do gustu. Ale teraz spontanicznie wybrałam właśnie Stracone złudzenia w tłumaczeniu na angielski, bo kiedyś zakupiłam za symbolicznego dolara. Czytało mi się ją na tyle fantastycznie, że zastanawiałam się (i wciąż się zastanawiam) dlaczego przez ostatni rok odsunęłam się od klasyki. Oczywiście wolę teraz literaturę ze wszystkich zakątków świata, a co się z tym wiąże, współczesną (trudno o klasyczną literaturę np. z Południowowschodniej Azji), ale to nie powinno przeszkadzać w rzuceniu na czytelniczy ruszt jakiegoś klasycznego tytułu od czasu do czasu.

Ci Balzacowscy bohaterowie! Dawid i Lucjan, przyjaciele od czasów szkolnych, są idealistyczni, poetyczni i liryczni. Niestety, kiedy wracają ze szkół do rodzinnego Angoulême, życie staje się dla nich mniej łaskawe. Dawid odziedzicza (a właściwie zostaje zmuszony do jej kupienia) drukarnię swojego ojca-kutwy (excuzes-moi!) podczas gdy Lucjan, utrzymywany głównie przez swoją zubożałą siostrę i matkę (ojciec Lucjana był bliski wynalezienia leku na podagrę, więc roztrwonił na eksperymenty wszystko co miał w nadziei, że stanie się bogatym człowiekiem. Zanim to się jednak nim stał, to umarł). Lucjan jednak ma nadzieję wkroczyć w wyższe sfery, jako poeta, ale również jako faworyt zamężnej pani de Bargeton. Ta ostatnia, już nie pierwszej młodości, kobieta, po wywołanym skandalu (z winy Lucjana zresztą) postanawia przenieść się do Paryża i, w sekrecie, zabiera ze sobą ulubieńca.

Paryż, zimny, dumny i przebiegły, weryfikuje jednak ich uczucia. Kochankowie zauważają po jakimś czasie prowincjonalność tej drugiej osoby, w końcu pani de Bargeton, pod opieką kuzynki, markizy d'Espad, ucina kontakt z Lucjanem zupełnie. Ten ostatni najpierw, po wielu dniach smutnego ślęczenia w bibliotece, poznaje Daniela d'Artheza, a następnie jego przyjaciół, którzy tworzą grupę inteligentów. Ci wierzą w poezję Lucjana, wierzą w jego sukces i zalecają mu ciężką pracę. Po jakimś czasie Lucjan jednak, zapoznawszy się z pewnym dziennikarzem, zmierza w kierunku paryskiego, płytkiego życia na pokaz. Słabość tego bohatera uderza na niemal każdej stronie, a jednocześnie jest przerażająco ludzka. Nie można parzeć na tego idealistę, stopniowo zmieniającego się w cynika (chociaż, może i nie?), i zakładać, że samemu by się nie postąpiło podobnie. Naiwność naszego bohatera czasem nawet drażni, ale nie można się jej dziwić. Paryż urobi go na swoją modłe, a następnie wypluje - gdy Lucjan już nie będzie nikomu potrzebny do intryg. A od intryg aż się tu skrzy i są tak skonstruowane, że trudno uwierzyć, żeby nawet Balzac mógł sam to wymyślić – musiał zasłyszeć!

Druga część książki opowiada nam o losach Dawida, który ożenił się zresztą z mądrą i śliczną siostrą Lucjana. Razem starają się wyżyć z przynoszącej coraz mniejsze zyski drukarni (dzięki konkurencji przebiegłych jak lisy braci Cointet), podczas gdy Dawid pracuje nad wynalezieniem papieru, który miałby być produkowany z powszechnie dostępnych roślin. Papier ten byłby o wiele tańszy od obecnie wyrabianego. Bracia Cointet knują jednak koniec tej rodziny, jednocześnie starają się odebrać Dawidowi jego wynalazek. Ta intryga to prawdziwa fabularna wirtuozeria, zasłyszana czy nie, i pokaz nieamowicie klarownego sposobu przeprowadzenia fabuły. Sam Dawid jest też trochę ślamazarny, bez tej, błogosławionej w XIX-wiecznej Francji, żyłki do interesów, co wykorzysta więcej, niż kilka osób, nawet bliskich.

Czyta się Stracone złudzenia znakomicie, aczkolwiek przez pierwsze sto stron przebrnęłam dość wolno. Jednak akcja nabiera tempa stopniowo i toczy się niczym śnieżna kula – pod koniec z prędkością niemalże światła, i prowadzi do dość dziwnego, a jednak tak prawdziwego (dla mnie przypadki są zawsze wiarygodne) zakończenia.

Warto zwrócić uwagę na kreacje kobiece, potraktowane trochę po „macoszemu” (ha!) przez Balzaca, ale też po pisarzu-mężczyźnie piszącym w tamtych czasach nie można się spodziewać niczego więcej. Pani de Bargeton to fałszywa i rozpieszczona przez życie kobieta, która miłością do sztuki i muzyki pragnie przykryć swoją dość błahą i cherlawą duszyczkę. Jest to jednak jedna z wielu odpowiedzi tamtych kobiet, wydawanych za mąż, jako towar wymienny, na sytuację w której musiały żyć, marnując młodość, uczucia, ambicje. Ważną postacią jest również Ewa, żona Dawida i siostra Lucjana, o wiele bardziej roztropna niż mąż w swoich sądach o ludziach, i również o wiele bardziej od niego zaradna. Próbuje ratować swoją rodzinę, jednak pod koniec i ona poddaje się.

Polecam wszystkim fanom klasyki, jak również i tym osobom, które, podobnie jak ja, od dawna klasyki nie tykały – będziecie mieli apetyt na więcej!

2012-07-13

Piątkowy raport książkowy (17)

Właśnie przeczytane: Arabian Jazz Diany Abu-Jaber. Bardzo udana lektura, spodziewałam się raczej czegoś przeciętniejszego. Bardzo lubię, kiedy autor przedstawia świat w bardzo charakterystyczny sposób, a jednocześnie bez postmodernistycznych sztuczek (których zresztą, jeśli są udane, jestem fanką); lubię kiedy styl prezentuje ze sobą coś więcej, niż tylko poprawne kreatywne pisanie. Takie jest właśnie pisarstwo tej autorki, jej prosta historia o Jordańczyku zamieszkałym w USA wraz z dwiema córkami jest pełna pięknych, drobnych, ulotnych momentów, które dostarczają wiele satysfakcji temu, kto je wyłapie. Autorka zaludniła książkę wieloma niezwykle przekonywującymi postaciami. Często dostrzegałam siebie w niezdecydowanej, pogrążonej w marazmie, głównej bohaterce, dwuedziestodziewięcioletniej Jem, która nie wie co ma ze sobą dalej w życiu zrobić. Nie znajdziemy w Arabian Jazz aż tak wielu informacji kulturowych z życia Jordańczyków w Stanach, jednak w książce pojawia się wiele refleksji na temat poczucia wykorzenienia, lojalności względem obu narodowości. Chyba więcej dowiadujemy się o życiu najbiedniejszych z białych Amerykanów, chociażby dzięki poruszającej postaci Dolores Otts, młodej kobiety wyniszczonej przez biedę, wielokrotne ciąże, nieudane związki z mężczyznami. Chętnie przeczytam inne powieści Abu-Jaber. Bardzo spodobał mi się jej bezpretensjonalny, ciepły, a jednocześnie nie ukrywający najstraszniejszych prawd, sposób obrazowania.



Teraz czytam: Teraz jestem w kropce. Czytam, ale bardzo ślimaczo, bez przekonania. Jeśli chodzi tylko o fikcję, brnę teraz przez Górę duszy chińskiego noblisty Gao Xingijana oraz Stracone złudzenia Balzaca, co stanowi dość osobliwą mieszankę. Obie książki to cegły, obie nie tak łatwe w odbiorze.

Góra duszy jak na razie mnie rozczarowuje. Przyznaję to z bardzo ciężkim sercem, bo byłam przygotowana na odkrycie stulecia, na książkę, która przewróci mój świat do góry nogami, na ucztę tak wysmakowaną, że po niej wszystkie inne książki będą niczym zimne krewetki na kiju (chociaż to ostatnie wcale nie byłoby dobre dla mojego czytelnictwa). Ale chyba nie czuję tej książki, nie czuję klimatu. Czyta mi się ją bardzo ciężko, muszę uruchamiać 110% zapasu skupienia, żeby przebrnąć przez kolejny rozdział, a rozdziały są króciutkie. Właściwie po 100 stronach zamierzałam książkę zarzucić (ma ok. 500), ale nie mogę przyjąć do wiadomości takiej porażki, że ot tak, poddam się bez walki. Co innego zarzucać książkę, kiedy jej lektura nas po prostu drażni, a co innego zrobić to, bo się może jej nie rozumie, może nie udaje się nastroić do fal, na któych książka nadaje. Zawsze ambicja każe mi jednak przeć dalej przez strony, może jednak się uda podłapać jakąś nić, dzięki której dojdę do chociażby niewielkiego kłębka zrozumienia. Może. Nie rozumiem mojego problemu. Styl autora jest bardzo poetycki, opisy piękne, przeplatane krótkimi historiami. Coś w sam raz dla mnie. A jednak nie współgra ze mną Góra duzy ani trochę.

Jeżeli chodzi o Stracone złudzenia natomiast, to wygląda na to, że odzwyczaiłam się lekko od typowej dziewiętnastowiecznej klasyki, przede wszystkim od opisów! A Balzac to w ogóle daje czadu ostro opisując każdą osobę, która tylko pojawia się w jego polu widzenia, że zapadnięte policzki, że mruga dziwnie, jak używa tabaki, że ma ciemne interesy z tym, a tamtym, że jego ogary najlepsze na polowania i co tam jeszcze. Ale nie, bynajmniej nie mam nic przeciwko! To urocze i właśnie o taki hiperrealny świat mi chodziło, gdy sięgałam po tę pozycję. Muszę się tylko jakby dodatkowo wgryźć w te niuanse, bo ostatnią grubą dziewiętnastowieczną powieść czytałam w czerwcu 2010 roku i była to niesamowita Szkoła uczuć Flauberta.

W następnej kolejności: Albo będzie to Piaskowa góra Joanny Bator, bo ostatnio za mną chodzi ten tytuł, albo Śmierć Artemia Cruz Carlosa Fuentesa, bo czas przenieść się trochę czytelniczo do Ameryki Łacińskiej.