Strony

2011-10-28

O amerykańskim wydaniu "1Q84" i o innych radościach książkowego mola

Pamiętam, że nie mogłam się latem tego roku nadziwić, że w Stanach jeszcze ani jeden z tomów 1Q84 Murakamiego w angielskim tłumaczeniu nie ujrzał światła dziennego. Przecież wszystkie jego inne książki, w ślicznym wydaniu, można znaleźć w każdej księgarni? Więc chyba jest na Murakamiego w USA jakiś tam popyt? Tak to sobie rozmyślałam. Tymczasem jakieś pare tygodni temu serfuję po Amazonie, a tutaj BACH zapowiedź - 25 października wychodzi 1Q84 - WSZYSTKIE CZĘŚCI W JEDNYM TOMIE! Tłumaczem jak zwykle jest Jay Rubin. Podrapałam się po głowie, pomyślałam ponownie nad Murakamim i jego mega-opusie, i powyszukiwałam wydania tej książki w innych krajach. Wszystkie te, które widziałam, szwedzkie, rosyjskie, chińskie, no i z tego co pamiętam także japońskie, były w trzech tomach.

Muszę przyznać jednak, pomimo tego, że być może zamysłem Murakamiego było wydanie tej powieści w trzech tomach, wstrzemięźliwe podejście amerykańskiego wydawnictwa (Knopf) bardzo mi zaimponowało. Bo nie ukrywam, że zawsze uważałam ten pomysł z trzema częściami za denerwujący (a może też i durny po prostu). A tu proszę - jeden elegancki tom - 944 strony. Poza tym całość w jednym tomie jest zwyczajnie tańsza. Oryginalna cena to 30 dolarów (~90 złotych), a na Amazonie można dostać ją za $16. Ale to już taka specyfika Amazona. Wydanie jest zresztą w twardej oprawie, prześliczne, z niezwykłą obwolutą. W Muzie natomiast wszystkie części kosztują ~130 złotych. Jak mamy jakiś upuścik w księgarni, to może być i odrobinę mniej.

Jedyne co jest lekko irytujące w tej całej sprawie, to to, że pierwszy tom 1Q84 już czytałam. Ale to nic, i tak planuję obecnie zakupić amerykańskie wydanie i przeczytać tę pierwszą część jeszcze raz. Właściwie to muszę się pospieszyć z decyzją, bo Amazon w każdej chwili może zmienić zdanie co do 16 dolarów ;)


Ponadto, czerpię z radości jakie daje nabywanie darmowej (lub prawie darmowej) klasyki na Kindle'a, więc ściągnęłam sobie pełen dorobek Charlotte Brontë i zaczęłam czytać Shirley, bo widzę, że wyszło polskie wydanie, a pani Katarzyna nie może zostać w tyle za innymi polskimi molami! Dziewiętnastowieczna angielszczyzna trochę czasami obciąża zwoje mózgowe, ale to kwestia przyzwyczajenia. Czekam też na polskie recenzje tej powieści.


A w ogóle to ostatnio kupiłam sobie nowego i nagrodzonego (Man Booker Prize) Juliana Barnesa - "The Sense of an Ending" (też zresztą wydana przez Knopf). Zamierzam przeczytać zaraz po skończeniu jednej z kilku rzeczy, które czytam obecnie, bo jestem ogromnie ciekawa. Mam jakieś niesamowicie dobre przeczucia, co do tej książki.


2011-10-27

"Katherine" Anchee Min

Kiedy przeczytałam krótki opis tej książki, jak zwykle przyznając później, że nie powinnam była tego robić, to wydawało mi się, że będzie to jakaś lekka lekturka o tym, jak to Amerykanka przyjeżdża do Chin, uczy angielskiego, no i jej uczniowie otwierają się na Zachód, a ona od nich też się czegoś tam uczy. Takie pitu-pitu. Okazało się jednak, że nie jest tak leciutko i zwiewnie.

Oczywiście, książkę czyta się szybko, ciężko mi było się od niej oderwać. Jednak sama opowieść stawała się miejscami dość mroczna badając, aczkolwiek dość powierzchownie, ciemne miejsca międzyludzkich związków. Znaleźć tu można też pewną dawkę duchowego erotyzmu, zmysłowego przywiąznia i zemsty. I pomimo tak pompatyczno-dramatycznego opisu, nie jest to też jakiś romans. Dzięki bogu.

Akcja Katherine jest osadzaona w Szanghaju, w pierwszej połowie lat 80-tych. Główna bohaterka i narratorka powieści, Zebra, powoli i boleśnie wybudza się z bezuczuciowego trwania, do którego przyzwyczaił ją komunistyczny reżim oraz 29 lat podejrzliwości i braku zaufania wobec innych. Wybudza się dzięki Katherine – Amerykance, która przyjeżdża do Chin, aby pracować nad swoim doktoratem o chińskiej kobiecie (Chociaż, jak na doktorantkę, trzeba przyznać, że jej wiedza o Chinach zdaje się czasem bliska zeru). Pomiędzy nimi staje jednak Lwia Głowa, młody mężczyzna o ogromnych ambicjach, oraz zakochana w nim do masochistycznych niemożliwości Jaśmina. No i nie zapomnijmy o wszechobecnej inwigilacji Partii.

Pomimo dość wartko toczącej się akcji i różnych smaczków, wciąż dużo miejsca zajmuje próba rozszyfrowania i wytłumaczenia charakteru Chińczyków, jako wytwóru wielu dekad komunistycznych rządów, maoizmu i rewolucji kulturalnej. Nie jest to wybitne dzieło, ale jeśli ktoś planuje, tak jak ja, w przyszłości zgłębiać historię Chin i jej literaturę, powinien zacząć od prostych literackich utworów eksploatujących podobne tematy. Katherine świetnie spełnia się w tej roli.

2011-10-24

"Just Kids" Patti Smith

Zazwyczaj w literackiej fikcji nie dziwi, kiedy dany bohater znajduje się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i spotyka odpowiednie postacie. W końcu tak się konstruuje powieść – niesamowite zrządzenia losu. Wspomnienia Patti Smith nie są jednak fikcją, a jednak opierają się na identycznej konstrukcji – wielbiąca poezję i sztukę dziewczyna wyjeżdża do Nowego Jorku (odpowiednie miejsce), pod koniec burzliwych lat 60-tych (odpowiedni czas) i poznaje młodziutkiego artystę – Roberta Mapplethorpe'a (odpowiednia postać).

W Just Kids Patti Smith wspomina swój związek z Robertem i ich (czasem bardziej, czasem mniej) wspólne życie do momentu wydania przez nią pierwszej płyty „Horses” (1975). Nowy Jork lat 60-tych i 70-tych jest niezwykle barwnym tłem dla całej historii. Smith spotyka przez te opisane szczegółowo 7-8 lat wiele niesamowitych, ikonicznych już postaci, tak, że czasem czytelnik ma wrażenie, że wędruje ze Smith w charakterze Wergiliusza, niczym Dante, po jakimś artystycznym niebie – jest tutaj Janis Joplin, Jimi Hendrix, Andy Warhol, Allen Ginsberg, Gregory Corso...

Trzeba pamiętać, że wówczas Patti Smith była kompletnie nieznaną osobą. Do Nowego Jorku dotarła bez żadnego konkretnego planu i praktycznie bez pieniędzy, wiedziała po prostu, że już nie może dłużej pracować w fabryce w swoich rodzinnych stronach, że może to kiedyś zabić jej duszę (Co zresztą jest odzwierciedlone w tekście jednej z pierwszych jej piosenek – Piss Factory). Przez miesiąc była bezdomna, nawet mając już pracę (której znalezienie trwało bardzo długo), jako sprzedawczyni w sklepie z egzotyczną biżuterią. Pewnego dnia młody, nieśmiały chłopak kupuje u niej bransoletkę, która jej zawsze też bardzo się podobała.I w tak oto niepozorny sposób zaczyna się ich historia.

To nie jest jednak bajka o dwójce kreatywnych ludzi, którzy mieszkają w cudownym Nowym Jorku. Tak naprawdę podczas czytania byłam lekko przybita, bo warunki w jakich ta dwójka żyła, i uparcie tworzyła, przez wiele lat pozostawiały wiele do życzenia. Wynajmowali obskurne mieszkania w niewesołych dzielnicach, często brakowało im pieniędzy na jedzenie - musieli wybierać między kupieniem farb, a kupieniem kanapek. Czasem zresztą Patti podkradała te pierwsze, co szczerze wyznaje. Piękna jest determinacja z jaką oboje starają się otaczać niezwykłymi przedmiotami, pozostać zainspirowanymi, pomimo okropnie szarego, kamiennego otoczenia i codzienności, gdzie nawet wspomniane gwiazdy i ikony wydają się zdesperowane i zszarzałe.

Just Kids mówi też o gorzkiej prawdzie – aby czegoś dokonać nie wystarczy mieć w głowie paru „fajowych” pomysłów i rozmyślać „jakby to było gdyby”. Trzeba być zmotywowanym aż do kości, a inspiracja ma być jak częste klapsy wzmagające krążenie. I ciężko pracować trza.

Mam nadzieję, że wkrótce już ukaże się polskie tłumaczenie!

2011-10-21

Stosy orientalne

Nareszcie prezentuję stosy nowych zdobyczy. Naturalnie od czasu kiedy ostatnio prezentowałam podobny wpis zdążyłam kupić prawdopodobnie około setki książek, ale nigdy nie miałam czasu zrobić wpisu na ten temat, a teraz prezentuję tylko te zakupione w ciągu ostatniego miesiąca. I postaram się już być bardziej aktualna, bo uwielbiam prezentować stosiki, jak również oglądać je u innych :)

Obecnie wśród moich zakupów dominuje literatura pisarzy chińsko-amerykańskich i chińsko-francuskich. Pierwszy stos składa się wyłącznie z takich tytułów. W następnym miesiącu prawdopodobnie skupię się na zdobywaniu literatury „czysto” chińskiej. Drugi stos ma natomiast co nieco Bliskiego Wschodu, trochę Ameryki Łacińskiej, i trochę wszystkiego innego.

Książki są po angielsku, oprócz jednej, która jest po hiszpańsku. Jeżeli istnieje polskie wydanie (wg Biblionetki) podaję tytuł polski w nawiasie, chyba że jest identyczny.


Stos 1, od góry:

Katherine Anchee Min
China Men Maxine Hong Kingston
Balzac and the Little Chinese Seamstress (Balzac i chińska krawcówna) Dai Sijie
Empress (Cesarzowa) Shan sa
Girl in Translation Jean Kwok
Revolution is not a Dinner Party Ying Chang Compestine
Women of the Silk Gail Tsukiyama
The Good Earth (Łaskawa ziemia) Pearl S. Buck
Empress Orchid (Cesarzowa Orchidea) Anchee Min
Spring Moon Betty Bao Lord



Stos 2, od góry:

The Flounder (Turbot) Gunter Grass
All the King's Men (Gubernator) Robert Penn Warren
Magister Ludi: The Glass Bead Game (Gra szklanych paciorków) Hermann Hesse
The Black Book (Czarna księga) Orhan Pamuk
Five Decades: Poems 1925-1970 Pablo Neruda - cudowna rzecz, dwujęzyczne wydanie.
How the Garcia Girls Lost Their Accents Julia Alvarez
Flying Leap Judy Budnitz - w Polsce wydano zbiór opowiadań „Ładne duże amerykańskie dziecko”, ale tego nie.
Cuentos folklóricos latinoamericanos - ludowe podania latynoamerykańskie po hiszpańsku.
The Bastard of Istanbul (Bękart ze Stambułu) Elif Şafak
Post Gibran. Anthology of New Arab American Writing
Grape Leaves: A Century of Arab-American Poetry
Guns, Germs and Steel: The Fates of Human Societies (Strzelby, zarazki, maszyny: Losy ludzkich społeczeństw) Jared Diamond

Nic tak bardziej nie ożywia, jak świeże stosy. Pora robić herbatę i zabierać się do czytania!

2011-10-19

"Wiek niewinności" Edith Wharton

Wiek niewinności to kolejna ważna pozycja w literaturze amerykańskiej. Ukazała się w roku 1920, ale akcja osadzona jest w latach 70-tych XIX wieku. Główny bohater, Newland Archer, ma się ożenić z uwielbianą przez chłodną nowojorską socjetę May Welland. Na horyzoncie, i ku niezadowoleniu tejże socjety, pojawia się tajemnicza hrabina Ellen Olenska, w której Archer się zakochuje. Pomimo ślubu z May, związek Ellen i Newlanda rozwija się, chociaż niezbyt nahalnie.

Bo trzeba przyznać, że nie jest to typowy romans. Połączenie między tymi dwoma bohaterami jest bardziej emocjonalne, niż fizyczne. Zresztą nie ma o typowym romansie mowy wśród wyższej nowojorskiej klasy, która nie znosi skandalu i „rzeczy nieprzyjemnych”; klasy, która obserwuje, dostrzega i ocenia. Tym zresztą dla mnie jest tytułowa niewinność – udawaniem, że nic oprócz niewinności nie istnieje.

Sam główny bohater nie jest postacią zbyt fascynującą. O wiele ciekawsze są postacie kobiece: Ellen Olenskiej i May Welland. Ta pierwsza przybywa z Europy po seperacji z mężem, polskim hrabią zresztą, który uosabia wszelakie zło. Z książki nie dowiadujemy się o jego zachowaniu, możemy tylko się domyślać, że prawdopodobnie znęcał się nad żoną i miał wiele kochanek. Pomimo powrotu Ellen do Nowego Jorku, do „swoich” jest tam traktowana chłodno, gdyż odważyła się porzucić męża. Tajemniczość i nieprzeciętność Ellen przyciągają Newlanda znudzonego kamienną etykietą swojej klasy. Wydaje mi się, że jest ona dla niego pewnym symbolem, ucieczką, innym światem. Jest tą trawą, która wydaje się bardziej zielona po drugiej stronie płotu.

May natomiast jest typową reprezentantką nowojorskiej pani domu. Łagodna i praktyczna, niespecjalnie interesuje się ambitną literaturą, którą zaczytuje się jej mąż. Wie o charakterze jego znajomości z Ellen, ale daje o tym znać jedynie subtelnie. Subtelność z jaką przekazują sobie uczucia bohaterowie tej powieści jest chyba jej największym atutem... No ale co z tą May? Niby służy jako typowa nudna reprezentantka tego, czego Newland już nie chce. Ale czy na pewno? Jej walka z Olenską (która jest jej kuzynką, i którą zresztą w jakiś tam sposób kocha) jest cichym upomnieniem się o swoje prawa. Jest w niej też trochę nieoczekiwanej przebiegłości. Bardzo ciekawa postać.

Nie była to lektura szczególnie spalająca mnie w ogniu kompulsywnego przewracania stron, ale na pewno obrazuje ciekawie część społeczeństwa amerykańskiego, jakie było wtedy i jakie, prawie 150 lat później, jest obecnie. Styl Wharton zazwyczaj celnie i w wyważony sposób obrazuje dane sceny, jednak czasem bywa trochę rozwlekły. Polecam wszystkim zainteresowanym literaturą klasyczną.


P.S. Autorka, wielka fanka angielskiego malarza Joshuy Reynoldsa, nazwała tę powieść tak samo, jak nazywa się jedno z jego dzieł:


2011-10-14

"20 odsłon zachłannej młodości" Xiaolu Guo

W przerwach między Wiekiem niewinności zdarzyło mi się przeczytać niewielką książkę autorstwa chińskiej pisarki Xiaolu Guo, która nie tylko trudni się pisarstwem zresztą, ale i kręceniem filmów. Swojego czasu inna jej powieść była stosunkowo dobrze znana przez polskich czytelników - Mały słownik chińsko-angielski dla kochanków. Ku mojemu zdziwieniu, odkryłam właśnie przed chwilą, że przeczytany przeze mnie utwór też ukazał się na polskim rynku, i to rok temu.

20 odsłon zachłannej młodości to 20 momentów z życia dwudziestoparoletniej Fenfang. Dziewczyna postanawia porzucić swoją, pogrążoną w makabrycznej stagnacji, wioskę, i wyrusza do Pekinu. Tam po paru latach różnych, niezbyt ciekawych, zajęć, udaje jej się zostać statystką, a następnie początkującą scenarzystką. Nie jest to jednak historia w stylu „od pucybuta do milionera”. Fenfang, mimo iż dorosła, jest jak zagubione dziecko. Zdaje sobie sprawę, że niczego nie osiągnęła, chociaż kombinacja: wielkie miasto + jej młody wiek stanowiły same w sobie ogromną obietnicę (skąd ja to znam...). W ogromnym Pekinie prowadzi niemalże koczownicze życie, często zmieniając mieszkania (albo uciekając przed byłym chłopakiem, który miał w zwyczaju ją nachodzić i niszczyć wszystkie jej rzeczy; albo z powodu niezapłaconego czynszu), i jedząc zazwyczaj tylko nudle, popijając je kawą.

Bardzo podoba mi się styl prowadzenia opowiadania: potoczny, ale i bardzo stoicki. Fenfang stoicko opisuje destrukcyjne działania byłego chłopaka, aresztowanie przez policję ludową, powrót do rodzinnej wioski po siedmiu latach. Chociaż jeśli o to ostatnie chodzi, jest to najbardziej emocjonalny moment, więc chyba jednak z tego stoicyzu się wyłamuje.

Współczesne, komunistyczne Chiny i Pekin. Realia tak różne od tych, które ja znam. A jednak byłam w stanie się świetnie zidentyfikować z bohaterką. Wygląda na to, że bolączki wchodzenia w dorosłość (bądź też po prostu nie radzenie sobie z nią) są uniwersalne.

Nie wiem jakie jest polskie tłumaczenie, ja czytałam 20 odsłon po angielsku, czyli w zasadzie oryginał. „W zasadzie”, bo autorka razem z tłumaczką ponownie napisała tę powieść, która w Chinach ukazała się pod tytułem Fenfang i jej 37,2 (To jak nasze 36,6 ;)). Ponownie napisała, czyli wiele rzeczy zmieniła, jak zresztą wyjaśnia w posłowiu. Mam nadzieję, że w polskim tłumaczeniu udało się zachować wspomniany przeze mnie styl. Ale raczej nie powinno być z tym problemu, zwłaszcza że z tytułem świetnie sobie ten tłumacz poradził (A wiadomo, tytuły najgorsze ;)).


A już niedługo STOSY, STOSY!

2011-10-07

O sztuce pisania powieści i o nagrodach literackich refleksji kilka...

Ostatnio zdarzyło mi się przeczytać jedną z tych książek wydaj-sobie-sam, aby przekonać się jakiej jakości mogą być utwory spod znaku self-publishing. Jej tytuł, ani autor/ka, nie są ważne, bo nie chodzi o to, żeby się pastwić i wyżywać, a podzielić pewną refleksją, która mnie naszła, gdy czytałam tę książkę. Nazwijmy ją więc Książką X.

Zacznijmy od tego, że autorowi/autorce należą się brawa za ukończenie powieści. Ja sama zaczynałam ich tryliony, ale nigdy nie udało mi się z czymkolwiek wyjść poza 5 pierwszych stron. Aby ukończyć książkę potrzeba nie lada determinacji i dobrze, że autor/ka ją posiada, jeśli chce kontynuować pisanie. Ale skupmy się na samej książce: Historia była przewidywalna, bohaterowie jak z papieru, dialogi sztywne. Trudno, taki jest w końcu charakter wielu wydawnictw dostępnych na rynku, niektóre z nich stają się nawet bestselleremi. Co jednak razi najbardziej, i czego w utworach na księgarnianych półkach nie znajdziemy, to koślawe, ciężkie, niejednokrotnie zwyczajnie śmieszne, zdania.

Napisać powieść! To jeszcze jest do zrobienia. Ale napisać przekonujące, poprawne, lekkie zdania, z których powieść się składa – to już dość śliski, zdradliwy grunt. Tego właśnie nauczyłam się z tej książki – że pisać powieść trzeba tak, aby... czytelnik nie dostrzegał zdań! Czytając Książkę X często nie można było się skupić na tym, co się działo, bo co chwila wzrok i mózg czepiał się zdań, w których było coś nie tak – a to przecinek nie w tym miejscu gdzie trzeba, a to związek frazeologiczny źle zastosowany, a to niepotrzebne powtarzanie danego przyimka, albo kompletne niezgranie przymiotnika z czasownikiem (stylistycznie, a czasem i gramatycznie). A potem pomyślałam o tych wszystkich pisarzach... Nie tylko o Tołstojach i Flaubertach, ale i o tych bardziej współczesnych: uznanych i niepowtarzalnych, eksperymentalnych i nieszablonowych, jak i o autorach zwykłych czytadeł spod znaku harlequinów i chick-lit. Niektórzy nas nudzą, niektórych uwielbiamy, niektórzy rozczarowują, inni zaskakują. Wszyscy oni jednak pracują nad każdym zdaniem jak dzikie woły, nad każdą kropką, przymiotnikiem, porównaniem, tylko po to, żebyśmy my, czytelnicy, mogli lekko płynąć na tych zdaniach i podążać za akcją i klimatem opowieści, jej emocjami. Dopiero czytając źle skonstruowane zdania Książki X, zdałam sobie sprawę jak boleśnie trudnym zadaniem jest pisanie, sama czynność układania zdań, przekształcanie tego co w głowie na bezlitośnie obwarowany regułami i niuansami system języka. Rzemieślnictwo. Jednak oprócz ciężkiej pracy, autor powinien posiadać pewnego rodzaju intuicję językową, którą, w przeciwieństwie do tajemniczych talentów danych od boga, można w sobie wyrobić. Czego autorowi/autorce z całego serca życzę.

Niby żadnej Ameryki nie odkryłam, a jednak! W każdym razie, pomimo śmieszności, Książka X była warta tych symbolicznych paru złotych, skoro, paradoksalnie, dała mi pokochać literaturę i pisarstwo jeszcze mocniej.


A teraz a propos nagród książkowych:

„Piórpopusz” Mariana Pilota wygrał Nike, i bardzo dobrze, bo opis właśnie tej książki najbardziej mnie zaintrygował. Niestety żadnej z nich nie czytałam, czego się okrutnie wstydzę. Być może, gdybym przeczytała je wszystkie, miałabym kompletnie inne zdanie na temat werdyktu jury. Wydawnictwo Literackie w niedawnym newsletterze obiecało, że „Piórpousz” pojawi się także w formie elektronicznej, i trzymam ich za słowo, bo obecnie przebywam na obczyźnie i nie mogę sobie kupić papierowej wersji :(

A nagroda Nobla? Cóż, pomimo mojej miłości do poezji, skłamałabym, gdybym powiedziała, że kiedykolwiek słyszałam o Tomasie Tranströmerze. Teraz chętnie bym jakiś jego tomik przeczytała, ale widzę, że z Amazona to, co jeszcze było, natychmiast się zmiotło. A o polskich przekładach to chyba w ogóle nie ma mowy. Na szczęście na Google Books jest dostępny tomik „The Great Enigma”, dostępny niemalże w całości. A więc teraz zamierzam go zgłębić, o!

2011-10-04

"Kwiat śniegu i sekretny wachlarz" Lisa See

„Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz” zaczęłam czytać zupełnie przypadkowo, i jak to bywa w tego typu przypadkach, książka ta okazała się, w pewnym sensie, odkryciem. „W pewnym sensie”, ponieważ wciąż zbyt wiele jej brakuje, żeby w jakiś emocjonalnym sensie, o intelektualnym nie wspominając, mną wstrząsnęła.

„Kwiat Śniegu” to powieść osadzona w XIX-wiecznych Chinach, będąca przedstawieniem losów dwóch kobiet, z których jedna jest narratorką. Lily, bo tak jej na imię, jako siedmioletnia dziewczynka podpisuje kontrakt z inną dziewczynką w jej wieku – Kwiatem Śniegu, kontrakt o przyjaźni mającej trwać całe ich życie. Taka przyjaźń, zwana laotong, może być tylko pomiędzy dziewczynkami, które wykazują podobieństwo w najważniejszych kwestiach. W przypadku bohaterek są nimi np. fakt, iż obie urodziły się w roku konia, mają identyczną liczbę rodzeństwa, oraz... równie malutkie stopy. Niestety, różnią się statusem społecznym, co zaważy na przyszłości ich związku, chociaż w dość nieoczekiwany sposób.

Główna bohaterka-narratorka jest raczej denerwująca w relacjach z Kwiatem Śniegu, chociaż wdzięcznie snuje nam ona całą historię. Jej przyjaciółka wydaje się znacznie bardziej skomplikowaną postacią, w której odnajdujemy jakiś cichy opór, nieuskrzydlonego ptaka, pasję, która znajduje ujście jedynie w kontaktach z Lily, ale także w łóżkowych zabawach z mężem. Relacja dwóch dziewczynek, a potem kobiet, jest najważniejsza dla całej powieści, jednak nie jest ona zbyt szczegółowo zgłębiona, podobnie jak psychika bohaterek. Z jednej strony to źle, ale z drugiej, takie rozwiązanie pozostawiam więcej pytań i niedopowiedzeń dla czytelnika, jego wyobraźni i doświadczeń.

Najciekawszym elementem tej książki jest zdecydowanie zanurzenie jej w kulturze Chin XIX wieku, i to jest właśnie to moje „odkrycie”. Wcześniej miałam do czynienia jedynie z twórczością Amy Tan, gdzie rzeczywistość amerykańska przeplata się z chińską, ale najwyraźniej to jeszcze nie było to. Nie wiem na ile realia opisane przez Lisę See są prawdziwe dla kultury chińskiej sprzed 150 lat, ale nawet jeśli w wielu tych niuansach jest chociażby i ziarnko prawdy, warto o nich czytać, poznawać je, próbować zrozumieć, jak żyli tamci ludzie, jakie były ich problemy, i jak odległe były one od problemów europejczyków. Dość szczegółowy opis krępowania stóp jest naprawdę przerażający ale obnażył on moją prawie zupełną jak dotąd ignorancję w tym temacie. Bardzo ciekawe są opisy przedślubnych, wieloletnich obrzędów, kiedy to dziewczynki przygotowują swój posag, ale nie znają nawet twarzy swojego przyszłego męża. Albo obrzędy pogrzebowe, gdzie najbliższa rodzina zobowiązuje się przemierzyć drogę z domu na miejsce pochówku na kolanach.

Nie zapomnijmy również o skandalicznym traktowaniu kobiet, która była mniej warta od krowy, czy konia, chyba że udało jej się "zabezpieczyć swoją pozycję" w domu rodząc wielu synów. Narodziny córki były bowiem najgorszym nieszczęściem. Córka była dodatkową gębą do wykarmienia, którą i tak trzeba było oddać kiedyś innej rodzinie. W tak podłych warunkach kobiety zdołały stworzyć jednak własne pismo – nüshu, którym mogły się posługiwać pisząc do siebie listy. Tak jak robią to bohaterki tej powieści.

Ciekawa, wartka lektura. Nie zmieniła może mojego wszechświata, ale sprawiła, że zainteresowałam się podobnymi lekturami, które zamierzam niedługo zamówić. (Bardzo pomocna okazała się lista Great Chinese Historical Fiction na goodreads.com). A może ktoś z Was mógłby mi coś podobnego również polecić?