Strony

2011-03-19

"Kolejowe dzieci" Seamus Heaney

Z tym tomikiem poezji w tłumaczeniu Piotra Sommera miałam przyjemność już tydzień temu. Trochę mnie uspokoił, wyciszył, ale bez zbędnego, i zawsze jednak fałszywego, pocieszania. Wcześniej do Heaney'a rzadko mi było po drodze, a kiedy już coś czytałam tego irlandzkiego poety, to nie czułam jego twórczości ani sercem, ani duszą, ani nawet rozumem (a ten ostatni oczywiście jest najgłupszy). Moje okazjonalne podchody były zawsze do wierszy w oryginale. Teraz więc dla odmiany postanowiłam przeczytać je w tłumaczeniu, bez najeżania się, w pieleszach.

Tomik zawiera nie tylko wybrane wiersze (raczej z wczesnego etapu twórczości), jak również i krótkie eseje, które wspominając dzieciństwo, twórczość, ale i niepewną, kruchą jakość życia w Belfaście na początku lat 70-tych, jakoś nierozerwalnie łączą się z resztą poezji wybranej przez tłumacza. Czytałam trochę od niechcenia, nie mając wyrzutów sumienia, że nie czytam w oryginale, nie porównując tłumaczeń z ich angielskim pierwowzorem. Seamus Heaney nie stał się dla mnie poetą życia, ale jednak, dzięki temu wydaniu, jest trochę bliższy, jaśniejszy. Nie objawia się w "Kolejowych dzieciach" jako noblista, wielki irlandzki pisarz, którego powinnam znać od A do Z, ale jako mały chłopiec wpisany w wiejski, bagienny krajobraz. Uspokoił mnie, zmienił tor mojego myślenia, wyegzorcyzmował kilka złych myśli i zaklął je w paru linijkach. Jestem jemu, jak i tłumaczowi, bardzo za to wdzięczna.

Poezja jednak wyzwala, jeśli jej się poddać.



Kopać
(Digging)

Pomiędzy kciukiem a wskazującym palcem
Tkwi przysadziste pióro; jak spluwa w garści.

Pod oknem przenikliwie zgrzyta
Wbijana w piach i żwir łopata -
To ojciec, kopie. Ja z góry patrzę

Aż jego naprężony wśród rabatek grzbiet
Zegnie się - i podniesie młodszy o dwadzieścia lat
I będzie się pochylał w rytmie kartoflanych bruzd,
Gdzie chodził kopać.

But stawiał na krawędzi, trzonek
Oparty o kolano był mocną dźwignią.
A on obrywał łęty, wbijał błyszczące ostrze
I wysypywał młode kartofle, któreśmy zbierali -
Lubiliśmy ich twardość oraz chłód.

Bóg świadkiem, staruszek umiał trzymać szpadel.
Tak jak i jego ojciec.

Tyle torfu co dziadek w jeden dzień
Nie wyciął żaden kopacz na Tonerowym bagnie.
Kiedyś zaniosłem mu butelkę mleka
Zakorkowaną byle jak papierem. Przerwał
Żeby je wypić, i dalejże znakować torf
I ciąć na równe kostki, i rzucać darń
Za siebie, i schodzić coraz głębiej
Po dobry torf. I kopać.

Ten zimny zapach kartofliska, plaskanie i chlupoty
Namokłego torfu, i ciach-ciach przecinanie
Żywych korzeni, to wszystko staje przed oczami.
Ale ja nie mam szpadla, żeby robić to, co oni.

Pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym
Tkwi przysadziste pióro.
Nim będę kopać.

(Przełożył Piotr Sommer)

2011-03-11

Znowu stos + Lacan + inne cuda


To jest nauczka za niekupowanie książek regularnie i jak Bóg przykazał. Skoro trochę nie kupowałam, to teraz tama puściła i robi się już naprawdę nieciekawie. Co pół roku potrzebuję nowego regału. A było to tak: chodziłam sobie po mieście porozglądać się po zupełnie dziewczyńskich sklepach, ale myślę sobie "Co mi tam, wejdę do Matrasa." I to już był ogólnie koniec, bo w Matrasie przeceny. W ten oto sposób dorobiłam się poniższego stosu, oprócz tej książki na samej górze:



Książka na samej górze to "Kulturowa teoria literatury" z Universitasu, zdobyłam ją na allegro. Niżej jest cieniutka książeczka pt. "Cztery życia wierzby" chińskiej pisarki Shan Sa. Nie wiem czemu ją wzięłam, chyba gdzieś czytałam jakąś pozytywną recenzję jej książki. Poza tym podoba mi się to imię, nikt mi teraz nie powie, że nie mam szans. Hehe, sucharskie dowcipy najlepiej smakują w piątki. Dalej jest "Namalowane okno" José Carlosa Somozy. Już dawno chciałam coś przeczytać tego autora. Następnie dwa tomy dzienników Anaïs Nin, co prawda są to tomy II i III, ale nie ma co narzekać, zwłaszcza, że każdy tom był po 9,90 (Normalna cena to 39,90). Licytuję teraz się na allegro o tom I, ale trochę czarno widzę to przedsięwzięcie (EDIT 13.03: A jednak wygrałam! Tom I za 10,50!). No a na ostatek "Trudny wybór" Nadine Gordimer. Jestem bardzo ciekawa tej noblistki. Zresztą może powinnam się wstydzić, że jeszcze nic jej nie czytałam, ale wtedy również musiałabym się wstydzić za tysiące innych nieprzeczytanych autorów i tytułów.

No i kupiłam jeszcze w tym nieszczęsnym Matrasie zakładkę:




A jeżeli chodzi o czytanie, to ukończyłam niedawno skromnych rozmiarów lekturę, ale niezmiernie pożywną - pozycję z serii Przewodników Krytyki Politycznej: "Lacan" Slavoja Žižka. Podczytując sobie różne rzeczy z teorii literatury natrafiałam dość często na nawiązania do filozofii Lacana i tyczyły się one zawsze czegoś, co naprawdę by mnie zainteresowało, co w jakiś sposób tyczyło się mojej własnej osoby, czy paru pytań, które sobie od dłuższego czasu zadaję. Tak więc pożyczyłam tę książkę od mojego brata, żeby się z myślą francuskiego psychoanalityka lepiej zapoznać. Muszę przyznać, że to krótkie wprowadzenie jeszcze bardziej mnie zaintrygowało, nakreśliło pewne pojęcia, za którymi wiem, że warto podążać. Žižek jest z rodzaju tych "wykładowców", którzy "gawędzą" - przybliża nam Lacana dzięki nawiązaniom do Shakespeare'a, bieżących wydarzeń, popkultury. Szkicuje myśl psychoanalityka tak, aby nie był on oderwany od nas (w sensie - "nas we współczesnym świecie"), nie sprowadzał się do teorii i terminów, które istnieją jedynie same dla siebie. Bardzo polecam wszystkim, którzy podobnie jak ja są zaintrygowani psychoanalizą, bardziej tą teoretyczną, niż kliniczną. Ten przewodnik nie odpowiada na wszystkie kwestie, ani nie rozwija żadnych z nich w pełni (no ej, ma w końcu 160 stron), ale z pewnością motywuje do dalszej lektury i dalszych poszukiwań.

A w ogóle to słucham ostatnio strasznie dużo muzyki z lat 80-tych, zupełnie bezwstydnie. Oczywiście najwspanialsze są różne perełki New Wave, ale szczerze mówiąc i Sandrą nie pogardzę (Marija Magdalina!), a tym bardziej Michaelem Jacksonem. Nie wiem, może to oznaka jakiegoś nagłego starzenia się. Ale dobrze mi się myśli przy tych nachalnych bitach. Dla porównania czasami puszczę stację radiową z muzyką z lat 90-tych i feee! To już nie to samo, ani trochę.

A najbardziej to teraz męczę 'Greatest Hits' Tears for Fears. Czemu nie urodziłam się 16 lat wcześniej w UK? Teraz przynajmniej bym nie miała tych wszystkich problemów, tylko mieszkała w jakimś domku i trajkotała z sąsiadami o pogodzie dzień w dzień.

Epicka rzecz: "I wanted to be with you alone / And talk about the weather"

2011-03-07

Stosik końca zimy


Ostatnio kupuję niewiele książek, bo 1) i tak mam ich za dużo, 2) nie mam obecnie za wiele czasu na ich czytanie, chociaż (ponieważ) czytam non-stop do obrony. Mimo wszystko przez ostatni miesiąc zdołał się uzbierać taki stos (jak zwykle jakość fotografii fatalna, bo zawsze zabieram się za robienie zdjęć wieczorem i przy sztucznym oświetleniu):



Jedziemy od góry. Pierwsze trzy książki dostałam za jakieś grosze ("Matki" i Mahfuza za 2,99 każda w... Tesco):

- "Wiatr Księżyca" Antonio Muñoz Molina - Z nazwiskiem już się zetknęłam, ale zupełnie nie wiem czego się spodziewać. Czasami lubię takie spotkania z Nieznanym.

- "Matki" Teodora Dimowa - Chyba będzie ambitnie i boleśnie, więc jak znalazł dla mnie. Poza tym jak się człowiek natyka na książkę z PIW-owskiej serii Biblioteka Babel za 3 złote, to nie dyskutuje, tylko bierze.

- "Złodziej i psy" Nadżib Mahfuz - Przeczytałam już "Opowieści starego Kairu" i bardzo mi przypadła ta książka do gustu. Zobaczymy jak będzie z tą.


Kolejne książki zamówiłam z nowej księgarni Biura Literackiego Poezjem.pl. Polecam zakupy w tym sklepie, fanom poezji zwłaszcza, mają naprawdę cudowne ceny. Ja poniższe 6 tytułów kupiłam za 101 złotych (łącznie z bardzo tanim kosztem przesyłki), a są warte co najmniej dwa razy więcej:

- Trzy tomiki wierszy, wszystkie w przekładzie Piotra Sommera (lub, w przypadku Raine'a, także Jerzego Jarniewicza): "Wszystko będzie dobrze" Derek Mahon, "Wolny przekład" Craig Raine, "Kolejowe dzieci" Seamus Heaney.

- "Zapisy rozmów. Wywiady z poetami brytyjskimi" Piotr Sommer - Przeglądałam trochę i jestem ogromnie podekscytowana tymi wywiadami! Mimo iż nie specjalizuję się w poetach brytyjskich. Szkoda, że nie ma odpowiednika z poetami amerykańskimi. A może jest, tylko ja jak zwykle nic o tym nie wiem?

- "Od pieśni do skowytu. Szkice o poetach amerykańskich" Jerzy Jarniewicz - Wywiadów może nie ma, ale za to są szkice! Też sprawiają, że się rozpływam i nie mogę się doczekać, kiedy będę miała na nie więcej czasu. Ze mnie to jest jednak straszny nerd.

- "Margines, ale..." Tadeusz Różewicz - No w tym momencie w ogóle dochodzimy do szczytu szczytów mojej radości, bo ja pożeram wszystko, co ukazuje się Różewicza, a ta pozycja jest szczególna i nietypowa.


Ochy i achy! A jeszcze od Poezjem dostałam kalendarz. I masę zakładek, a tych nigdy za mało, bo czytam zawsze sto książek naraz. Ciekawa jestem jak długo te atrakcyjne ceny się utrzymają, jeżeli jeszcze przez jakiś dłuższy czas, to na pewno znowu zrobię tam wkrótce szałowe zakupy. Może tym razem więcej polskich poetów?


P.S. Zupełnie zapomniałam o wydanej w latach 80-tych "Historii literatury Stanów Zjednoczonych w zarysie" w dwóch tomach (I - Wiek XVII-XIX, II - Wiek XX) autorstwa Andrzeja Kopcewicza i Marty Sienickiej. To moja najnowsza zdobycz z Allegro, dopełnienie posiadanej "Historii literatury amerykańskiej XX wieku" wydawnictwa Universitas :)

2011-03-05

"Good night, Dżerzi" Janusz Głowacki

Jestem okrutnie demode, ponieważ przeczytałam "Good night, Dżerzi" dopiero teraz, kiedy opadły odłamki i paprochy po wielkim boomie na tę książkę. Ale może to i lepiej. Szczerze mówiąc tyle się o niej naczytałam i była tak popularna, że byłam już prawie zdecydowana jednak jej nie nabywać. Mimo wszystko nabyłam. Z czego bardzo się cieszę, bo to wspaniała książka. Wcześniej nie czytałam Głowackiego absolutnie nic, ani nawet linijki, i teraz wiem, że nie jest to na pewno powód do chwalenia się, wręcz przeciwnie.

Rozreklamowana jako luźna biografia Jerzego Kosińskiego, według mnie nie jest biografią w ogóle, nawet mocno poluźnioną. Jest bardziej pewną wariacją na temat wyobrażenia (wyobrażeń) osoby Kosińskiego, a to z kolei służy tylko jako narzędzie do rozważań na temat fikcji w życiu, autokreacji, kreacji świata wyobrażonego. Wszystko to, i więcej - sny, anegdoty, plotki, stapiają się w jedno. Ten nadmiar fikcji, który sami wytwarzamy, paradoksalnie prowadzi do głodu za rzeczywistością, za prawdą, świadectwami. Dlatego właśnie wszyscy są początkowo oczarowani Kosińskim. Nie z powodu "Malowanego ptaka" samego w sobie. Ale dlatego, że powiedział im to co pragnęli usłyszeć - nie: "Napisałem tę książkę", "Stworzyłem tę fikcję", ale: "Przeżyłem to."

Pomimo niemalże jednoznacznie pesymistycznego wydźwięku tej uciążliwej i kompulsywnej autokreacji, która dotyczy każdego z nas, jest w tym pewna nutka optymizmu. Przede wszystkim dla pisarzy: przyzwolenie na pełną wolność, na rozciąganie wszelkich pomysłów, pozbycie się wstydu, kreację totalną i nieposkromioną. Z zastrzeżeniem jednak, żeby "nie drażnić lwa", nie karmić spragnionych "najprawdziwszej prawdy" publiczności deklaracjami "Przeżyłem/am to."

Tak naprawdę głównym bohaterem nie jest Dżerzi. Mamy tutaj jednak główną bohaterkę, jedną jedyną i niepowtarzalną - Maszę. Masza pochodzi z Moskwy, gdzie przeżyła naprawdę smutne i zimne dzieciństwo oraz młodość, aby w Nowym Jorku razem ze starszym od niej mężem (bardziej na zasadzie sponsora) dorosnąć, przy czym dorastanie jest równie brutalne, jak wiek młodzieńczy. Sposób w jaki opisuje otoczenie, przeszłość, swoje sny jest jedyny w swoim rodzaju, niesamowicie "swojski", prosty, a jednocześnie hermetyczny, wprowadzający w świat należący tylko do niej, do którego nikt inny nie ma wstępu. Wszystko czego pragnie, to przestać się bać. Po przeczytaniu książki nie wiem czy jej się to udało. Ale wiem, że na pewno należy obecnie do moich najulubieńszych kobiecych bohaterek literackich wszechczasów.

Z tą lekturą wiąże się zresztą ciekawa opowiastka. Mamy taką sąsiadkę, która bardzo lubi czytać i podobno podczas lektury "Good night, Dżerzi" tak się różnymi co mocniejszymi wątkami zbulwersowała, że wyrzuciła ją (nie doczytując do końca) do kosza. Wielkie brawa za tą niekłamaną manifestację cnotliwości ;)