Po pierwszych dwudziestu stronach "1Q84" wyraziłam swój entuzjazm w bardzo elokwentnych słowach i na głos: "Pi****ony Murakami!". Miało to oznaczać, że po raz kolejny mnie wciągnęło i że ciężko będzie mi przychodzić zajęcie się czymś innym oprócz czytania. Jak on to robi, ten Murakami, że wszystko u niego płynie, narracja jest tak oszczędna a jednocześnie niepozbawiona absolutnie niezbędnych opisów? Skąd on bierze tych bohaterów?
A jednak gdzieś w połowie przestałam już przeżywać. Bo tak naprawdę nie za bardzo jest co. Aomame zabija na zlecenie mężczyzn, którzy stosują przemoc wobec kobiet i w zasadzie niewiele snuje refleksji w tym temacie, bo i po co? Zabijam, przechodzę nad tym do porządku dziennego, oni wszyscy nie zasługiwali, żeby żyć przecież. No ołkej. W ogóle "1Q84" jest jakąś gęstą kompilacją cierpiących kobiet, a wszystko co je spotyka jest tak boleśnie schematyczne. Molestowano mnie w dzieciństwie, to ja teraz nie umiem być na stałe z jednym mężczyzną. Najlepsza przyjaciółka się zabiła, bo mąż ją bił, to ja będę teraz zabijać bijących mężczyzn. Ech. Jakie to nie-Murakamiczne!
Tengo. I co z tym Tengo poczciwym? Pomimo swoich pasji (matematyka, pisanie powieści) i izolacji od świata na własne życzenie, pozostaje on ździebko wtórny i przewidywalny. Gdzieś już tego pana znałam, może to trochę Toru Okada z "Kroniki ptaka nakręcacza", trochę bohater "Końca świata...", a nawet odrobinę pan Nakata z "Kafki..." A może po prostu Murakami po którejś z kolei książce już, że tak brzydko się wyrażę, nie wchodzi, bo nastąpiło jego przesycenie? Najciekawszą postacią jest tu jeszcze Fukaeri, chociaż bywa irytująca. Poza tym, najbardziej Murakamiczną rzeczą w całej powieści są właśnie te drobiazgi, których dowiadujemy się z "Powietrznej poczwarki".
A reszta... Reszta w większości brzmi jakby była napisana przez kogoś, kto chce być jak Haruki Murakami, ale wyobraźnię ma dosyć sztampową. Po pierwszym rozanieleniu, zaczęłam zauważać, że wiele zdań jest tak boleśnie powierzchownych, byle jakich. Jakby ktoś to pisał na kolanie. Może nie nazwałabym "1Q84" wielkim rozczarowaniem, w końcu czytało się bardzo dobrze. Wiem też, że jest to dopiero jakiś tam "tom 1", więc może potem coś się rozwinie i udziwni (Ale jeżeli nie to, na boga, dostanę szału chyba!)
Ostatnia uwaga, ale wcale nie najmniej ważna, dotyczy literówek, od których aż się roi i koci w tej książce. Są to czasami widoczne jakieś niedociągnięcia w korekcie. Podobnie, zastanawiałam się, czy czasami bylejakość sformułowań w książce nie wynika może z pospiesznego tłumaczenia. Nie zarzucałabym jednak niczego pani Zielińskiej-Elliott, ani pani korektorce, tylko samemu wydawnictwu Muza, które pewnie cisnęło obie panie, i nie tylko je, jak się da, żeby powieść szybko wydać. I potem są takie efekty. A jak już się natrafi na piętnastą z rzędu literówkę, to można się trochę zdenerwować.
Morał z tego taki, że co nagle to po diable.
"Biedny nasz nieoszacowany phofesoh chhonicznie chohy na nieuleczalny wymiot" - mistrz Gombro
2011-01-06
"1Q84" Haruki Murakami
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
Właśnie zacząłem czytać, na razie literówek nie ma, ale jak się zaczną to mnie też szlag trafi.
Mnie też te literówki wymęczyły strasznie, co ciekawe jesteś pierwszą osobą, która o nich w ogóle wspomniała i normalnie zastanawiam się czy inni ich nie zauważyli czy to ja jestem jakaś przewrażliwiona :D
Wydaje mi się, że widziałam jedną-dwie recenzje wspominające o literówkach, były to jakieś jedne z pierwszych. Zazwyczaj w książkach trafiają się literówki, ale jest ich tak mało i są tak nieznaczne, że można ich nie zauważyć. W "1Q84" natomiast czasami brakuje nawet słowa (zazwyczaj to coś krótkiego jak np. "do", albo "z", ale bądź co bądź są to słowa!), i to 2-3 razy, co jest jakimś ewenementem. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim ;)
a mnie sie podobało, ale ja jestem wobec Murakamiego bezkrytyczna :))
No ja też myślałam, że jestem. Jednak czegoś mi tutaj zabrakło... Ale zobaczymy, może tom drugi mnie zaskoczy :)
Ja zaś jakoś w ogóle się do Murakamiego nie mogę przekonać. Mery mnie ostatnio mocno zachęciła i może wreszcie coś tego autora przeczytam, jednak nie będzie to raczej ta akurat książka - zbyt różne opinie o niej czytam:)
Nie, tej to nie ma co czytać na początek. Ja bym proponowała "Kafka nad morzem" :)
Prześlij komentarz