Właśnie przeczytane: Arabian Jazz Diany Abu-Jaber. Bardzo udana lektura, spodziewałam się raczej czegoś przeciętniejszego. Bardzo lubię, kiedy autor przedstawia świat w bardzo charakterystyczny sposób, a jednocześnie bez postmodernistycznych sztuczek (których zresztą, jeśli są udane, jestem fanką); lubię kiedy styl prezentuje ze sobą coś więcej, niż tylko poprawne kreatywne pisanie. Takie jest właśnie pisarstwo tej autorki, jej prosta historia o Jordańczyku zamieszkałym w USA wraz z dwiema córkami jest pełna pięknych, drobnych, ulotnych momentów, które dostarczają wiele satysfakcji temu, kto je wyłapie. Autorka zaludniła książkę wieloma niezwykle przekonywującymi postaciami. Często dostrzegałam siebie w niezdecydowanej, pogrążonej w marazmie, głównej bohaterce, dwuedziestodziewięcioletniej Jem, która nie wie co ma ze sobą dalej w życiu zrobić. Nie znajdziemy w Arabian Jazz aż tak wielu informacji kulturowych z życia Jordańczyków w Stanach, jednak w książce pojawia się wiele refleksji na temat poczucia wykorzenienia, lojalności względem obu narodowości. Chyba więcej dowiadujemy się o życiu najbiedniejszych z białych Amerykanów, chociażby dzięki poruszającej postaci Dolores Otts, młodej kobiety wyniszczonej przez biedę, wielokrotne ciąże, nieudane związki z mężczyznami. Chętnie przeczytam inne powieści Abu-Jaber. Bardzo spodobał mi się jej bezpretensjonalny, ciepły, a jednocześnie nie ukrywający najstraszniejszych prawd, sposób obrazowania.
Teraz czytam: Teraz jestem w kropce. Czytam, ale bardzo ślimaczo, bez przekonania. Jeśli chodzi tylko o fikcję, brnę teraz przez Górę duszy chińskiego noblisty Gao Xingijana oraz Stracone złudzenia Balzaca, co stanowi dość osobliwą mieszankę. Obie książki to cegły, obie nie tak łatwe w odbiorze.
Góra duszy jak na razie mnie rozczarowuje. Przyznaję to z bardzo ciężkim sercem, bo byłam przygotowana na odkrycie stulecia, na książkę, która przewróci mój świat do góry nogami, na ucztę tak wysmakowaną, że po niej wszystkie inne książki będą niczym zimne krewetki na kiju (chociaż to ostatnie wcale nie byłoby dobre dla mojego czytelnictwa). Ale chyba nie czuję tej książki, nie czuję klimatu. Czyta mi się ją bardzo ciężko, muszę uruchamiać 110% zapasu skupienia, żeby przebrnąć przez kolejny rozdział, a rozdziały są króciutkie. Właściwie po 100 stronach zamierzałam książkę zarzucić (ma ok. 500), ale nie mogę przyjąć do wiadomości takiej porażki, że ot tak, poddam się bez walki. Co innego zarzucać książkę, kiedy jej lektura nas po prostu drażni, a co innego zrobić to, bo się może jej nie rozumie, może nie udaje się nastroić do fal, na któych książka nadaje. Zawsze ambicja każe mi jednak przeć dalej przez strony, może jednak się uda podłapać jakąś nić, dzięki której dojdę do chociażby niewielkiego kłębka zrozumienia. Może. Nie rozumiem mojego problemu. Styl autora jest bardzo poetycki, opisy piękne, przeplatane krótkimi historiami. Coś w sam raz dla mnie. A jednak nie współgra ze mną Góra duzy ani trochę.
Jeżeli chodzi o Stracone złudzenia natomiast, to wygląda na to, że odzwyczaiłam się lekko od typowej dziewiętnastowiecznej klasyki, przede wszystkim od opisów! A Balzac to w ogóle daje czadu ostro opisując każdą osobę, która tylko pojawia się w jego polu widzenia, że zapadnięte policzki, że mruga dziwnie, jak używa tabaki, że ma ciemne interesy z tym, a tamtym, że jego ogary najlepsze na polowania i co tam jeszcze. Ale nie, bynajmniej nie mam nic przeciwko! To urocze i właśnie o taki hiperrealny świat mi chodziło, gdy sięgałam po tę pozycję. Muszę się tylko jakby dodatkowo wgryźć w te niuanse, bo ostatnią grubą dziewiętnastowieczną powieść czytałam w czerwcu 2010 roku i była to niesamowita Szkoła uczuć Flauberta.
W następnej kolejności: Albo będzie to Piaskowa góra Joanny Bator, bo ostatnio za mną chodzi ten tytuł, albo Śmierć Artemia Cruz Carlosa Fuentesa, bo czas przenieść się trochę czytelniczo do Ameryki Łacińskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz