Strony

2012-06-30

"From the Land of Green Ghosts: A Burmese Odyssey" Pascal Khoo Thwe

Birma jest jednym z tych, niestety wielu, tajemniczych państw, o których nie mam żadnego pojęcia. Niewiedza jest frustrująca, zwłaszcza, kiedy odkrycie jednej niewiadomej sugeruje tysiące innych niewiadomych. Moja niewiedza bowiem tyczy się wielu innych państw i regionów – nie istnieją na mapie mojej świadomości. Ale teraz Birmę już na niej umiejscowiłam, ten duży kraj Azji Południowowschodniej, którego ludność dzieli się na wiele różnych plemion, o odmiennych zwyczajach.

Autor wspomnień From the Land of Green Ghosts wywodzi się z plemienia Paduang należącego do grupy etnicznej Kajan. Zgodnie z tradycją, kobiety z tego plemienia noszą wokół szyi miedziane zwoje, które (prede wszystkim optycznie) wydłużają ich szyje. Nie wszystkie kobiety jednak mogą je nosić, jedynie te urodzone w odpowiednie dni i o odpowiedniej porze – stanowi to więc duże wyróżnienie. A książka rozpoczyna się od opowieści długoszyjej babci autora, opowieści o stworzeniu świata. Duchy, szepty i opowieści będą towarzyszyć czytelnikowi przez pozostałe 300 stron książki.

Land of Green Ghosts dzieli się na trzy części: pierwsza opisuje rajskie życie bohatera wśród bliskich, w puszczy; druga skupia się na miejskim życiu w Mandalaj, oraz na walce politycznej; trzecia i najkrótsza natomiast wyjawia, jak Pascalowi Khoo Thwe udało się wydostać z patowego pobytu w obozie rewolucjonistów na granicy birmańsko-tajskiej i o jego późniejszym pobycie w Cambridge. Czasem bywa, że, przy tak wyraźnym podziale na życiowe fazy, niektóre z tych części są bardziej udane od innych, bardziej, lub mniej wciągające. W przypadku tej książki wszystkie części są napisane na tym samym wysokim poziomie, choć tak diametralnie różnią się zawartością. Khoo Thwe przyprawia rajską część pierwszą odrobiną sentymentu, różowo-żółtych zachodów słońca, ulubionych potraw (młode szerszenie, czy nietoperze), oraz szczyptą, dość poważną, jedynej w swoim rodzaju mikstury wierzeń katolickich i animistycznych. Podczas pobytu na studiach w Mandalaj, ton się zaostrza i ochładza, ale obrazowanie wciąż jest równie sugestywne. Autor nie ukrywa trudnych faktów (jego dziewczyna podczas pobytu w więzieniu, z powodów politycznych, była gwałcona i bita), nigdy też się nie rozczula nad sobą i przyjaciółmi, kiedy muszą np. przeprawiać się przez górzyste, niebezpieczne tereny w kierunku granicy z Tajwanem. W trzeciej części Khoo Thwe jest najbardziej zagubiony, trudno jest mu się odnaleźć w Anglii, zrozumieć swoich rówieśników. Nie może także zagłuszyć wyrzutów sumienia, że zostawił swoich znajomych w tak tragicznej sytuacji.

Nie było mi wiele wiadomo o dyktaturze w Birmie. O tym, że była przeciwko wszystkim, nie tylko przeciwko szeroko pojętemu Zachodowi, ale także przeciwko komunistycznym Chinom, czy niektórym buntowniczym ludom wewnątrz Birmy (chociażby niepodległościowym partyzantom ze stanu Kaja – którzy zresztą pomagali studenckim rewolucjonistom). W opowieści autora dyktatura maluje się, jako swoista mieszanka nacjonalizmu i komunizmu. Władze bez żadnych ogródek wydają nakazy masakrowania pokojowo (początkowo) protestujących studentów, korupcja jest wszechobecna, policja, to zwyczajni złodzieje, którzy sprzedają „zarekwirowane” dobra na czarnym rynku, a lider kraju, Ne Win (zastąpiony potem przez coś jeszcze gorszego – Państwową Radę Przywracania Prawa i Porządku), twierdzi, że jest dla wszystkich obywateli, jak ojciec. I to nie są lata 50-te, czy nawet 60-te. To dzieje się pod koniec lat 80-tych i, w pewnym sensie, trwa do dziś. Birma powoli zaczyna się oswabadzać, ale przed nią wciąż długa droga do wolności.

Jeżeli ktoś pragnie zanurzyć się w klimacie i kulturze odległego kraju, From the Land of Green Ghosts będzie świetnym wyborem. Wilgoć dżungli, dzikie zwierzęta (te węże!), życie wioski plemienia Paduang, a potem problemy studenta w Mandalaj (mieszkanie tuż obok poletka, na którym pasą się krowy), choroby trapiące ukrywających się rewolucjonistów (malaria), wszstko to da się odczuć, zobaczyć na kartach książki. Sam bohaterjest wdzięcznym narratorem, którego nie sposób nie polubić: za odwagę, za skromność, za determinację i, przede wszystkim, za bycie niesamowicie szczerym. Chętnie przeczytam inne książki traktujące o Birmie, bo bardzo zainteresował mnie ten kraj i jego mieszkańcy. Polecam :)

2 komentarze:

Chihiro pisze...

Od dawna moim marzeniem jest podróż po Birmie i właściwie od niedawna jest to możliwe - wcześniej zrażała mnie nieetyczność takiej podróży. Ale od paru miesięcy mój ukochany namawia mnie, bym sama tam pojechała, skoro tak posmakowałam samotnych podróży (choć on z pewnością też chciałby się ze mną wybrać). O Birmie też jednak jeszcze za wiele nie wiem, jest taki słynny autor książek historycznych (a może po prostu non-fiction) o Birmie, Thant Myint-U, który napisał m.in. "The River of Lost Footsteps". Pewnie jak już się będę do Birmy wybierać, to po nią sięgnę. A tymczasem "From the Land..." jest od pewnego czasu na mojej liście, a Twoja recenzja tylko zaostrzyła mój apetyt.

Czasem spotykam się z krytyką sentymentalizowania swego "egzotycznego" kraju, o którym pisze autor, i niekiedy faktycznie te zarzuty zdają się być uzasadnione. Ale warto chyba też zauważyć, że dla autora jego kraj nie jest egzotyczny (egzotyczne jest wszystko inne), a poza tym to normalne, że wiele we wspomnieniach jest sentymentu. Taka myśl mnie naszła po przeczytaniu Twojej recenzji...

pani Katarzyna pisze...

To prawda, dużo sentymentu w tej książce, ale takiego niedrażniącego i nienahalnego. I dla autora zdecydowanie najegzotyczniejsza była Anglia, świetnie wyraził to "niezgranie" między nim, a kulturą europejską.

Bardzo jestem ciekawa Birmy i "The River of Lost Footsteps," wydaje mi się, że mam na jakiejś liście - pewnie prędzej czy później po nią sięgnę. Jeśli tylko to będzie możliwe powinnaś skusić się na podróż po tym kraju, bardzo chętnie poczytałabym Twoje relacje i, oczywiście, zobaczyła zdjęcia... Ale to tyczy się tak naprawdę jakichkolwiek Twoich podróży :) Może i mi przyjdzie odwiedzić kiedyś jakąś część Azji, chociaż obecnie spoglądam w stronę Ameryki Łacińskiej bardziej, i, jeśli będę miała okazję, tam rozpocznę kiedyś swoje "światowe" wojaże.