Strony

2012-06-13

"The Woman Warrior" Maxine Hong Kingston

Moje ostatnie dwie lektury pochodzą z kręgu, który nazywam „imigracyjnym”. Zdaje się, że od jakiegoś czasu jest to mój ulubiony krąg tematyczny, chociaż pewnie tylko tymczasowo – zbyt podobne bywają do siebie te książki. Jednak tak długo, jak poruszają coś we mnie, pozwalają mi zrozumieć moje własne uczucia (te związane z imigracją i nie), będę po nie sięgać.

The Woman Warrior Maxine Hong Kingston oraz Imiennik Jhumpy Lahiri posiadają pewien zbiór wspólny: opisują życie nie tyle pierwszopokoleniowych imigrantów, a raczej ich dzieci, wiecznie zaplątanych pomiędzy dwoma światami, pragnących wyrwać się spod wpływu rodziców za wszelką cenę. Dzisiejsza recenzja-wrażenie poświęcona jest temu pierwszemu tytułowi, mam nadzieję wkrótce zamieścić także parę słów o Imienniku.

The Woman Warrior jest w zamyśle książką jakby-wspomnieniową (jej podtytuł to Memoirs of a Girlhood Among Ghosts ), wspomnienia są jednak jedynie pretekstem do nieskrępowanego opowiadania, które nie trzyma się ściśle żadnych ram gatunkowych. Lektura podzielona jest na cztery części: pierwsza jest rozciągniętą opowieścią o kobiecie wojowniku, opowieścią, którą przekazała małej bohaterce-autorce matka. Druga część to z kolei wspomnienia o matce, o jej życiu sprzed przyjazdu do Stanów, kiedy ta uczyła się w szkole medycznej. Uwaga w tym rozdziale skupia się głównie na epizodzie, kiedy to jeden z pokojów studenckiego internatu był nawiedzany przez ducha, a matka bohaterki zdecydowała się z nim skonfrontować. Pozostałe dwie części opisują życie autorki, jako dziewczynki, w Ameryce, gdzie jej rodzice prowadzą pralnię. Zazwyczaj skupiają się one, podobnie jak druga część, na pojedynczych, intensywnych epizodach i motywach.

Tytułowa kobieta-wojownik pojawiająca się w pierwszym dziale występuje w opowiadaniach matki. Matki, która poza opowieścią, już w trzeźwym, zwyczajnym życiu potrafi mówić, tak jak inni Chińczycy, o córkach: jak o niepotrzebnym balaście, który wychowuje się tylko po to, by oddać komuś innemu. Dla dziewczynki wsłuchującej się w historię, opowieść o kobiecie-wojowniku wydaje się tajemnym, może nieuświadomionym przez matkę nawet, przekazem o tym, że kobieta może być czymś innym, niż żoną, albo niewolnikiem. Duchy w podtytule natomiast, to nie tylko niezwykłe moce, uosobione m.in. w czarnym, nieokreślonym, skołtunionym duchu atakującym matkę w części drugiej. Duchy to przede wszystkim biali ludzie, bo tak Chińczycy zwykli ich nazywać. Tak też zaczyna nazywać (i postrzegać) ich bohaterka książki – Duch Pocztowy, Duch Śmieciarz itp.

Oczekiwałam chyba czegoś więcej od tej książki. Pomimo mojego uwielbienia dla mieszania baśni, legend, nierealnego z realnym, te rozdziały, które stosują ten zabieg podobały mi się tutaj najmniej. Dwie ostatnie części były zdecydowanie najciekawsze – życie chińskiej rodziny a Ameryce, a jednak tak daleko od Ameryki. Szkoła „zwykła”, a wieczorem szkoła chińska. Ciężka praca całej rodziny, także dzieci, w pralni. Kategoryczność matki, która zdaje się nie zmieniać swoich opinii chociażby o jotę przez całe dekady spędzone w obcym kraju.

Myślę, że to ważna książka, ponieważ porusza kwestię imigracji Chińczyków do Stanów Zjednoczonych w bezkompromisowy sposób. Temat ten jest na pewno opracowany rzetelniej, niż chociażby w Girl in Translation Jean Kwok. W The Woman Warrior matka wcale nie jest przekonana o tym, że ich życie jest o wiele lepsze dla niej i jej dzieci w nowym kraju, a jednocześnie nie poddaje się przeciwnościom losu (przy czym wcale nie ukrywa swojego poświęcenia, wręcz przeciwnie). Stare tradycje pozostają zakorzenione w matce i innych Chińczykach, być może nawet mocniej na Nowej Ziemi. Sama lektura jednak bywa czasem nużąca, Kingston niespecjalnie czaruje stylem, czy sposobem prowadzenia powieści, a przynajmniej nie robi tego konsekwentnie. Jest to więc tytuł bardziej dla czytelników-badaczy, którzy interesują się tematyką imigracyjną, niż dla czytelników-relaksantów.

Brak komentarzy: