Strony

2011-11-14

"Girl in Translation" Jean Kwok

Czas na superzaległą recenzję, bo książkę ukończyłam chyba z miesiąc temu. "Girl in translation" autorstwa Jean Kwok to po części powieść autobiograficzna o tym jak to matka i córka przenoszą się z Hong Kongu do Stanów Zjednoczonych, a konkretnie do samego Nowego Jorku. Pomaga im siostra matki - zatrudnia ją w swojej szwalni, znajduje mieszkanie... Szybko jednak okazuje się, że ta pomoc jest rodzajem zemsty. Główna bohaterka, dziewczynka o imieniu Kimberley, musi po szkole pomagać mamie w szwalni, bo praca jest bardzo ciężka, a zarobki minimalne. Kim ma też dużo problemów w szkole, ale szybko zaczyna świetnie sobie radzić, dzięki swojemu talentowi, o którym wspomina już na pierwszej stronie - szybkiemu i efektywnemu przyswajaniu wiedzy. Na tym właściwie opiera się cała książka - jak to dziewczynka z Chin, zamieszkała w brooklińskiej dziurze, początkowo nie znająca prawie ani słowa po angielsku, osiąga wspaniałe wyniki w nauce, dzięki wytrwałości i wrodzonej błyskotliwości. Hmm.

Cóż, nie jest to lektura Szczytów, ale całkiem przyjemnie się ją czytało do herbaty, do ciastka itd. Ale jak to bywa z literaturą łatwą, miałam problem z obranym przez autorkę (chociaż pewnie nieświadomie) dyskursem. Bo nic nie denerwuje bardziej jak ukazanie bohaterki i jej matki w szponach beznadziejnego kapitalizmu (uosobionego przez ciotkę Paulę, która jest właścielką szwalni, umieściła siotrę i siostrzenicę w ohydnym mieszkaniu, i oczekuje za to wdzięczności), które znoszą tę beznadzieję przez lata, bo "nie ma wyjścia." Ale morał oczywiście z tego m być taki: "Znoś te wszystkie okropieństwa, ucz się dużo, pracuj, to nic że nie masz nic do jedzenia i minus dziesięć w mieszkaniu, a wyjdziesz na ludzi. Może i kapitalizm / państwo źle cię traktuje, ale jak to wytrzymasz przez X lat, to może i tobie się poszczęści, tak jak innym." Obłędnie paskudny dyskurs!

Mam też problem z samym przyjazdem bohaterek do Stanów. W Hong Kongu matka była nauczycielką muzyki świetnie grającą na kilku instrumentach, a córka oczywiście najlepszą uczennicą. Ojciec, który był dyrektorem szkoły, gdzie uczyła matka, zmarł wiele lat wcześniej. Rozumiem ogólne, chociaż puste, stwierdzenie że Hong Kong to nie Nowy Jork, ale motywacja do przeprowadzki do USA jest kompletnie niejasna. W pewnym momencie matka mówi Kim, że "w Hong Kongu nie byłoby dla niej przyszłości". Cokolwiek to znaczy. Może nie mogłaby sobie tam kupić wypasionej hajzy i auta, ale myślę, że jako tak uzdolnione dziecko, a w przyszłości wykstzałcona dorosła, mogłaby prowadzić zupełnie satysfakcjonujące życie. W USA zresztą też teoretycznie nie mogłaby mieć przyszłości, gdyby nie wytrwałość i determinacja. Przecież nowe życie w którymś momencie mogłoby przerosnąć dziewczynkę, zaczęłaby chodzić na wagary, parać się podejrzanymi zajęciami, wejść w konflikt z prawem...

Więc w kilku momentach logika wyborów i decyzji bohaterki i jej matki jest lekko wybrakowana, ale to jest jedna z tych cech charakterystycznych dla czytadeł (albo raczej-czytadeł): logika jest miejscami upchnięta w dziurę, po to, żeby fabuła mogła się swobodnie kręcić.

Brak komentarzy: