Strony

2011-07-21

"Buddenbrookowie" Thomas Mann

Gdybym nadawała swoim notkom ciekawsze tytuły niż sztampowo – tytuł i autor, to zatytułowałabym dzisiejszy wpis „Buddenbrookowie, czyli studium neurozy,” gdyż wszyscy najważniejsi bohaterowie tej powieści cierpią na nią, w takim bądź innym wydaniu. „Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny,” bo taki jest pełen tytuł, to powieść, którą Tomasz Mann zaczął pisać w wieku 22 lat, a ukończył ją w mając lat 25. A nie ma chyba bardziej neurotycznego przedziału wiekowego, niż ta niby-sielska dwudziestoparoletnia „młoda dorosłość.” I w tym miejscu, nawet z moją nikłą znajomością biografii noblisty, jego życie oraz opowieść o kupieckiej rodzinie z Lubeki zazębiają się.

Głównym bohaterem jest Tomasz Buddenbrook, obowiązkowy, sumienny, ciężko pracujący dla dobra spółki, odnoszący sukcesy nawet w polityce. Najstarszy syn, chluba ojca. Na początku poznajemy go jako zwyczajnego bystrego chłopca, który wyraża chęć pracy w kantorze wraz z ojcem, zdobywania zawodowego doświadczenia. Z czasem staje się coraz bardziej zauważalne, że Tomasz Buddenbrook jest tylko aktorem dźwigającym swoją rolę jak krzyż, podczas gdy jego wnętrze wypełnia tłamszona chęć nieokreślonego wyzwolenia, wspólnoty, być może nieśmiertelności. Nie ma on jednak w sobie wiele z bohatera romantycznego, który mógłby mieć podobne rozterki. Tomasz Buddenbrook do końca pozostaje w więzieniu burżuazyjnego etosu i wizerunku.

Kolejny bohater wybitnie neurotyczny to Chrystian, hipochondryk i fantasta. Nie jest zainteresowany kupiectwem, ani uregulowanym życiem. Jako kompletne przeciwieństwo Tomasza, biega do teatru, gdzie wręcza bukiety aktorkom, spędza wieczory w karczmach i opowiada na zebraniach rodzinnych niestosowne historie z pobytu w Ameryce Południowej. Czasem jednak wydaje mu się, że nie potrafi przełknąć jedzenia, że nerwy z jednej strony jego ciała „są za krótkie”, że ma nieprzepartą ochotę wyskoczyć przez okno. Z bladego chłopczyka zmienia się w karykaturalnego człowieczka, przypominającego niemalże jedną z lalek dziecinnego teatru, który otrzymał jego siostrzeniec Hanno…

O Hanno również warto wspomnieć. Syn Tomasza, jedynak, chorowity i nadwrażliwy. Opisy jego niespokojnego snu potrafią wywołać u czytelnika niemalże przerażenie, a na pewno jakiś nieokreślony dyskomfort. Po matce chłopiec dziedziczy miłość do muzyki, która ostatecznie pozostanie jego jedyną miłością.

No i na koniec zostawiłam sobie bohaterkę najbardziej mnie intrygującą – Tonię Buddenbrook. Siostra Tomasza, córka zdolnego kupca, Jana. Całe życie podejmuje się czynności, aby „zrobić coś dla nazwiska Buddenbrook” i wszystkie one okazują się niewypałami, które pogrążają rodzinę. Tonia, pod koniec książki nieco komiczna starsza kobieta przekonana o swojej „znajomości życia”, na początku powieści jest uroczą dziewczyną, która na letnisku poznaje młodego chłopaka „z ludu”, przyszłego lekarza i zakochuje się w nim. Rodzice jednak (oczywiście) nie zgadzają się na taki układ, więc Tonia wyrzeka się tej miłości, wychodzi za innego kupca i tuż przed odjazdem ze świeżo zaślubionym mężem pyta ojca, czy jest z niej teraz zadowolony.
„Upadek rodziny” musiał wyniknąć z jakiegoś błędu, hamartii – winy tragicznej. Wydaje mi się, że dla każdego ten błąd będzie w innym miejscu powieści. Dla mnie jest on wynikiem tego pierwszego małżeństwa Toni, zawiera się w tym pytaniu do „tatusia” – „Czyś teraz zadowolony ze mnie?” Przy czym nie jest to wcale pytanie sarkastyczne, ale pełne nadziei i poczucia wypełniania jakiegoś nadrzędnego obowiązku. Biedna Tonia.

Cała powieść jest taka jak przedstawienie Toni – współczucie i ironia, złośliwość i zrozumienie, dystans i wzruszenie są zmieszane ze sobą w taki sposób, że czytelnik oscyluje niemalże dziko między smutkiem, a drwiną w stosunku do bohaterów. A lista intrygujących postaci nie kończy się na tych czterech wymienionych przeze mnie… Trudno nie wspomnieć też o skrupulatnych opisach śmierci każdego, kogo ona w tym dziele spotyka, oraz o ciekawym podkreśleniu użycia języka i sposobu mówienia, jako część charakterystyki danego bohatera. To pierwsza rzecz Manna z jaką miałam okazję obcować i jest to prawdziwy majstersztyk, pewnego rodzaju sarkastyczny pastisz powieści realistycznej, sagi rodzinnej. Teraz to naprawdę nie mogę się doczekać „Czarodziejskiej góry.”

13 komentarzy:

kasandra_85 pisze...

"Czarodziejską górę" mam w planach i to dość bliskich. Niedawno zamówiłam książkę i niedługo wpadnie w moje łapki:). Jeżeli mi się spodoba, z pewnością sięgnę po opisaną przez Ciebie pozycję:))
Pozdrawiam!!

Bazgradełko pisze...

"Buddenbrookowie" bardzo przypadli mi do gustu :) "Czarodziejska góra" również w planach. Bardzo podoba mi się to co napisałaś o neurotyczności 25 latków :) Pozdrawiam

the_book pisze...

"Czarodziejska góra" wymaga wiele czytelniczej cierpliwości,ale warta jest poświęcenia :P Nie czytałam w/w tekstu Manna, ale zgadzam się z Orchisss - neurotyczność 25 latków brzmi zachęcająco :) Serdeczności.

Beata Woźniak pisze...

Mi się książka bardzo podobała:)

Vi pisze...

Gdybym tylko miała czas wracać do książek to w pierwszej kolejności wróciłabym do "Czarodziejskiej góry". A Buddenbrookowie czekają, i biografia Manna, i wspomnienia Katie Mann - żony pisarza. Cieszę się na te pozycje :)

biedronka pisze...

Przygodę z Mannem miałam rozpocząć od ,,Czarodziejskiej góry,,.Teraz jednak zastanawiam się, czy nie sięgnąć po tą pozycję i poznać styl autora,aby lepiej delektować resztą jego twórczości.
Dotychczas moja znajomość Manna ogranicza się do ,,Śmierci w Wenecji,,.
Oczywiście oczarował mnie jej klimat, ale to bardzo krótka forma prozatorska:)

pani Katarzyna pisze...

No "Czarodziejska góra" teraz mnie obowiązkowo czeka, chociaż generalnie, to ma priorytet średni biorąc pod uwagę WSZYSTKO, co mam do przeczytania.

Jestem też ciekawa jak styl i zawartość innych jego książek będą się miały do tej.

Wydaje mi się też, że to musi być świetny tytuł do omawiania na tzw. kółkach czytelniczych, bo można tutaj interpretować na wiele sposobów każdy z rozdziałów, jak i znajdować jakieś odwołania do innych powieści. Przypuszczam, że jeśli ktoś się mocno zna na powieści dziewiętnastowiecznej, to miał by tutaj prawdziwą kopalnię pastiszy i parodii znanych z realistycznych powieści motywów.

kasia.eire pisze...

a widziałaś film prod niemieckiej oparty na tej powieści? Majstersztyk. Polecam

pani Katarzyna pisze...

Nie widziałam, ale zrobiłam podczas czytania mały research na jego temat. Teraz to na pewno obejrzę :D

snoopy pisze...

Ja kiedyś poległem na "Czarodziejskiej Górze" - choć naprawdę próbowałem i przetrwałem ponad 100 stron drobnym maczkiem. Ale chyba kiedyś spróbuję jeszcze raz. Albo zacznę właśnie od "Buddenbrooków"?

pacjentka pisze...

Tomasz Mann jest dla mnie mistrzem słowa. Przeczytałam wiele jego pozycji,od nowel po Buddenbrooków i Czarodziejską górę (sięgnęłam po nie jeszcze na studiach i sukcesywnie pochłaniałam wszystkie pozycje Manna,które wpadły mi w ręce) i nie ma dla mnie na świecie żadnego innego pisarza TAK władającego słowem. To styl moim zdaniem dość ciężki,wymagający skupienia,analityczny,bardzo "rozwlekły",ale ma to swój urok. Ja się w tym właśnie zakochałam. Mówiono o Mannie wiele i przede wszystkim zarzucano mu po nagrodzie Nobla,że człowiek prowadzący się taki sposób nie jest w stanie stworzyć TAKIEJ powieści,że nie ma tej wrażliwości,jak było naprawdę i czy faktycznie napisał ją samodzielnie-można dyskutować. Dla mnie tak,bo styl jest podobny do języka jego wcześniejszych utworów. Mann był jaki był,ale nie można mu odmówić ogromnego literackiego talentu.

debe pisze...

Dla mnie najważniejszy w tej książce jest - co Pani również podkreśliła - motyw śmierci. Jako ciekawostkę podam, że młody Rilke w recenzji B. napisał: "Musimy koniecznie zanotować to nazwisko". Miał rację. A komu spodobała się ta książka, ten na pewno stanie się wielbicielem Manna, ponieważ następne powieści są tylko lepsze.
Filmu zdecydowanie nie polecam.
Pozdrawiam

papryczka pisze...

Zbieram się do tej rodzinki już od bardzo dawna. Ale muszę dorwać jakieś przyjazne oczom wydanie. Czarodziejska góra to jedna z ważniejszych książek w moim życiu. Rany, ale Ci zazdroszczę, że dopiero wkroczysz do świata Castorpa. Tylko uwaga! książka zmienia się odczuwanie czasu:)