Mówi się katedra, bo to szybko i zwięźle, ale pełna nazwa brzmi Bazylika archikatedralna św. Piotra i św. Pawła w Poznaniu. Raczej nie spamiętam.
Raz mi się tam wyskoczyło przy pięknej pogodzie (jak widać). Normalnie nie interesuję się tematyką kościołów i sztuki sakralnej, ale jednocześnie mam upodobanie do robienia rzeczy, których normalnie nie robię. Więc wsiadłam w odpowiedni tramwaj i siup.
Przyjemne miejsce, z ciszą, z Wartą, i bez tłoków.
W środku masa kaplic z obrazami i płaskorzeźbami, wszystko w tonacji potępieńczej, podniosłej, lekko ciężkostrawnej. Anioły grają na trąbach, siedzą na obłokach, unoszą się na skrzydłach. Króluje czerń, rembrandtowska kolorystyka i oświetlenie. I złoto. Mury katedry ciężkie, w środku oddychać można tym ciężarem i zimnem. Nie można oprzeć się wrażeniu, że jednak to wszystko martwe. Umartwiające się, cierpiące postacie. Ubolewające. A wszystko martwe.
Jedyny element wiosenny, żywy, nawet, powiedziałabym, figlarny, to witraże. Niestety nie mam zdjęć ich, bo wewnątrz nie robiłam, co by nie dostać jakiejś kary od samych zakonnic, czy też innych instancji. Ale witraże były śliczne. Pozwalały trochę zapomnieć o ogólnym *ciężarze*. I na koniec jeszcze jedno zdjęcie, które zrobiłam jak ostatni kiep pod słońce i w cieniu. Ale je lubię:
Na sam Ostrów Tumski może jeszcze kiedy podjadę się poszlajać, bo to dla mnie dość nieznane tereny. Centrum wydaje się stamtąd taaaakie malutkie.
1 komentarz:
Kościoły to jedyne zabytki, które można sobie swobodnie zobaczyć od środka i uczestniczyć jeszcze w obrzędach religijnych. Ja również często zatrzymuję się przy tych budynkach, by trochę je popodziwiać :D
Prześlij komentarz