Strony

2011-02-17

"Ciotka Julia i skryba" Mario Vargas Llosa

Moje pierwsze spotkanie z prozą Llosy, nie licząc podejścia do "Miasta i Psów" lata świetlne temu, którą zarzuciłam chyba po pięćdziesięciu stronach. Być może kiedyś ją odgrzebię i zrobię nowe podejście.

Trzeba przyznać od razu, że jest to na wskroś literatura iberoamerykańska. Nie tylko dlatego, że (naturalnie!) akcja toczy się w Peru i autorem jest peruwiańczyk. Iberoamerykańskość tej książki jest zawarta w klimacie, w sposobie snucia historii, w swoistego rodzaju impulsywności, pasji, braku powściągliwości u (większości) bohaterów. Lubię zanurzać się w takie literackie otchłanie, dla których muszę sama się trochę zmienić, aby je zrozumieć. Zazwyczaj przydarza mi się to właśnie przy lekturze pisarzy południowoamerykańskich.

"Ciotka Julia i skryba" to powieść, którą można podzielić na dwie części. Pierwsza z nich jest opowieścią o prywatnym życiu narratora, o jego pracy w rozgłośni radiowej, dość olewczym studiowaniu prawa i o jego romansie z kobietą o 14 lat starszą, rozwódką - ciotką Julią właśnie. Ja osobiście z ciotką miałam problem, bo w całym tym zestawie współpracowników głównego bohatera (Marita - alter ego autora), jego znajomych, innych ciotek i krewnych, ciotka Julia wydała mi się postacią najbardziej nijaką. Niby dowiadujemy się, że miała złośliwe poczucie humoru, ale niewiele z niego dostajemy w książce. Trudno jest zrozumieć dlaczego narrator jest aż tak zdeterminowany by z nią pozostać. On sam zresztą nigdy tego nie objaśnia nikomu. Kiedy rozpoczęłam lekturę byłam przekonana, że ciotka Julia będzie inspirowała i motywowała Marita do pisania (Tak, że będzie dla niego taką Yoko Ono!), ale gdzie tam! Być może taki brak umotywowania i uzasadnienia dla zaistnienie tej miłości to celowy zabieg, ale jeżeli tak, to moim zdaniem chybiony. Ciężko zrozumieć uczucie, które wzięło się nie wiadomo jak i które podtrzymuje się na nie wiadomo czym.

O wiele ciekawsza jest druga część powieści, czyli opowieści radiowe Pedra Camacho. Camacho pracuje dla tego samego radia, co główny bohater, jako scenarzysta i reżyser słuchowisk radiowych, które zyskują sobie ogromną ilość fanów. Fabuły tych opowieści są niesamowite, niewiarygodne, pełne tragizmu. Są jak połączenie najświętszych objawień i najbardziej wyuzdanego tańca. Pedro pracuje niemalże 20 godzin dziennie przez cały tydzień pisząc je, instruując aktorów, przeprowadzając próby i nagrania. Nigdy nie zapisuje sobie wcześniejszych wątków, nigdy nie zagląda do wcześniejszych odcinków... Żyje tylko tym, co wymyśla. A to kończy się, w przypadku dalszych wytworów wyobraźni - wielką apokalipsą, a w przypadku ich autora - smutnym, nijakim końcem.

Pedro Camacho jest jedną z ciekawszych postaci literackich z jakimi ostatnio się zetknęłam. Fakt ten wynagradza mi trochę absolutną bezbarwność ciotki Julii. Mimo wszystko chyba spodziewałam się więcej cudów po tym autorze, a nie ma nic gorszego niż takie oczekiwania. Llosa potrafi snuć historie i historyjki różnej maści i robi to naprawdę dobrze, a czasem z dość specyficznym poczuciem humoru (Takim, gdzie nie wiadomo czy śmiać się, czy raczej płakać / zbulwersować / przerazić). Więc czego mi brakowało? Czego?

A któż to wie?

8 komentarzy:

kasandra_85 pisze...

A ja nadal jestem przed lekturą książek Llosy. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda mi się którąś przeczytać. "Ciotk Julię.." też mam w planach:). Pozdrawiam

Aneta pisze...

U mnie czeka ta książka cierpliwie na półce :) Na razie mnie nie kusi, ale na pewno kiedyś się za nią zabiorę.

naia pisze...

Miałam dokładnie, dokładnie takie same odczucia co do postaci ciotki Julii! Wśród innych bohaterów była nieznośnie mdła i też co rusz zadawałam sobie pytanie, cóż on w niej widzi? W efekcie dużo bardziej niż dzieje romansu Varguitasa i Julii interesował mnie wątek Pedra Camacho i - choć może wstyd się przyznać - jego melodramatyczne radiowe opowieści. Ogólnie jednak moje wrażenia, w przeciwieństwie do Twoich, były pozytywne - barwna, przyjemnie gawędziarska powieść. Pozdrawiam :)

pani Katarzyna pisze...

@ kasandra & Aneta: No ciekawa jestem jak Wam się spodoba ta książka :)

@ naia: Moje odczucia też raczej są pozytywne, ale po prostu poprzeczkę ustawiłam jakoś niewiarygodnie wysoko i oczekiwałam od Llosy jakichś Prawd Ostatecznych i Objawionych, a dostałam właśnie "przyjemną gawędziarską powieść" :) Nauczka, żeby nie myśleć za dużo przed przeczytaniem, a dopiero po ;D

Pozdrawiam Was również, dziewczyny!

Anonimowy pisze...

Prywatnie wolę trochę inne oblicze V. Llosy. "Rozmowa w Katedrze" to potęga, podobnie "Wojna końca świata" i "Święto Kozła". Niestety kiedy pisze obyczajowo-autobiograficzne powieści staje się nudnawy. Ale może to kwestia poziomu tych jego powieści, które tak wysoko cenię. Pozdrawiam

Justyna K. pisze...

A ja wciąż mam wielka ochotę na ten tytuł ;) Mało Llosy jeszcze znam. Pozdrawiam ;)

Basia pisze...

Czapka panda, mama matematyczka, cudaczek wyśmiewaczek i teraz ta recenzja (dla porównania moja: http://pozapsem.blogspot.com/2012/03/mario-vargas-llosa-ciotka-julia-i_12.html). Zaczynam wierzyć, że jesteś moją zaginioną siostrą bliźniaczką ;)

pani Katarzyna pisze...

:D Tak może być! Zwłaszcza czapka o tym dobitnie zdaje się świadczyć!