Strony

2012-01-11

"Gabriela: Kronika pewnego miasta interioru" Jorge Amado

Skończyłam dwa dni temu czytać powieść jednego z bardziej znanych, choć wciąż słabo znanych na Zzachodzie, pisarzy brazylijskich – Jorge Amado. Jej polski tytuł jest dość zniechęcający - Gabriela: Kronika pewnego miasta interioru. Oryginalny tytuł, w pięknym języku portugalskim (wydaje się trudny!) to Gabriela, Cravo e Canela, co można przetłumaczyć dosłownie jako: Gabriela, goździki i cynamon. Prawda, że tak o wiele lepiej?

Tak naprawdę jednak, gdyby tytuł mógł być miksturą tytuły polkiego i oryginalnego, wówczas najlepiej oddawałby to, co znajduje się w środku. Jest to bowiem historia miasta, którego nieuświadomionym motorem zmian jest w jakiś sposób właśnie Gabriela. Owo “pewne miasto interioru” to Ilhéus, stworzone i początkowo administrowane przez plantatorów kakao. Akcja rozpoczyna się około roku 1925, kiedy to bardziej znamienite jednostki zaczynają marzyć o “postępie” i rozwoju miasta. Zmiany wprowadza Mundinho Falcão, przybysz względnie nowy, ambitny kawaler, który nie chce pozostawać w cieniu swoich dwóch starszych i politycznie uzdolnionych braci. On i jego zwolenicy spotykają się jednak z ostrym sprzeciwem osiemdziesięcioletniego Ramira Bastosa, plantatora, jednego z pierwszych przybyszów, głownego założyciela miasta. Według niego Ilhéus nie jest gotowy na zmiany, ale tak naprawdę Ramiro obawia się, że jego zasługi pośród tego całego “postępu” zostaną zapomniane. Przez kilkaset stron dostajemy więc przede wszstkim walkę o władzę w latynoamerykańskim stylu, trochę jak u Marqueza, choć pewnie w mniej onirycznym wydaniu.

No i Gabriela, dziewczyna chłopskiego pochodzenia, która migruje z nieurodzajnych, wyschniętych okolic do naszego portowego miasta. Akurat Pan Nacib, syryjczyk zwany przez wszystkich “Arabem,” poszukuje kucharki do swojego baru, jest dość zdesperowany, bo nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto odpowiednio przyprawi Bahijskie jedzenie. Gabriela jednak okazuje się strzałem w dziesiątkę. Nie tylko zresztą dobrze gotuje, ale kiedy już zmyje z siebie kurz i bród długiej podróży, okazuje się, że jest przepiękną, młodą dziewczyną, pachnącą goździkami, o skórze koloru cynamonowego. Tak zaczyna się udręka Pana Naciba, udręka Gabrieli i walka o rację, władzę oraz postęp w mieście.

Gabriela to skarbnica pełnokrwistych bohaterów, nigdy dobrych-białych, nigdy złych-czarnych, oraz wydarzeń, które, jak to za starych dobrych czasów, były dyskutowane przez każdego na ulicy i w barach, i gdzie wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich. Sama nie przeżyłabym takiej inwigilacji w swoim życiu, ale muszę się przyznać, że czytanie o takich plotkarskich miasteczkach, gdzie ludzie zawsze trzymają się razem, nawet czasem pomimo różnych animozji, wywołuje u mnie ciepłe uczucia. Jest tutaj też sporo o kwestii kobiecej i o dwulicowości mężczyzn, którzy nocami chodzili do (wielu w tym mieście) burdeli, a także utrzymywali kochanki, podczas gdy kobieta mogła być za niewierność zastrzelona jak pies. Stopniowo jednak miasto ewoluuje, także w tej kwestii, w bardziej człowieczym kierunku.

Idealna lektura na (pseudo)zimowe wieczory (Śniegu ni ma w strefie umiarkowanej również po drugiej stronie Atlantyku). Chętnie przeczytam kiedyś inne powieści Jorge Amado.


Bark Psychosis - “Hex”
Barzin - “Songs for Hinah”
Ida - “Will You Find Me”

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

"Brud", a nie "bród".