Strony

2012-01-04

Kasiunia czytka, czyli "Karolcia" i "Witaj, Karolciu"

W swojej ojczyźnianej melancholii wróciłam jakiś czas temu pamięcią do dziecięcych lektur i w rezultacie zamówiłam na allegro 3 książki, które uwielbiałam jako 8-letnia dziewczynka (I które następnie przesłano do mnie nad oceanem). Dwie z nich to historie o Karolci. Trzecia to Oto jest Kasia.

W odróżnieniu od Kasi, książek o Karolci, z tego co pamiętam, nie tknęłam od pierwszego przeczytania, kiedy miałam 7-8 lat. Dlaczego? Nie bardzo wiem, skoro historie tej dziewczynki z włosami w kucyk zostały ze mną aż do dzisiaj, aczkolwiek dość już zamazane („Jakiś koralik spełniający marzenia, jakaś kredka niebieska...”). Bardzo chętnie odświeżyłam sobie pamięć i nie mogłam się nadziwić jak dobrze i niezwykle czyta się te książeczki. Z powrotem stałam się malutka, chociaż dostrzegałam w niektórych fragmentach rzeczy zupełnie dorosłe (Kafkowskie pokoje z urzędnikami na drodze do Prezydenta Miasta! To kompletne niezrozumienie dzieci przez rodziców, jakby byli z innego świata!). Bardzo przyjemne doświadczenie, przypomniałam sobie jak sugestywnie jako dziecko wyobrażałam sobie koralik i jego blaknięcie, czy wyjątkowy połysk niebieskiej kredki. Przypomniałam sobie też jak podczas wyprowadzki ze starego mieszkania, jakieś dwa lata po przeczytaniu „Karolci”, szukałam w szparach podłogi koralika. Ale go nie znalazłam. Może to i lepiej, bo to musiało być bardzo smutne – utracić spełniający życzenia koralik, kiedy już się zużył.

Pomimo niewątpliwej kultowości Karolci, chyba jeszcze bardziej podobała mi się druga część - Witaj, Karolciu, być może dlatego, że z kredką było trochę trudniej – rzeczy, które można narysować są ograniczone (Jak zauważa Karolcia w szpitalu, nie można narysować zdrowia) oraz, zależnie od tego kto jak umie rysować – niedoskonałe. Intryguje też dosyć surrealistyczne zakończenie z zaczarowaną królewną, dość nieprzyjemną, kiedy to tytułowa bohaterka i jej przyjaciel, Piotr, muszą wyrysować resztę kredki, by pomóc ją „odczarować.” Och, i nie zapominajmy o jednym z najważniejszych bohaterów – mądrym, niebieskim kocie!

Chętnie poczytałabym inne książki autorstwa Marii Krüger, zwłaszcza Ucho, dynia, sto dwadzieścia pięć, bo ją także pamiętam z dzieciństwa. Może kiedyś, gdy dopadnie mnie kolejna fala melancholii...


Tanya Donelly - “Whiskey Tango Ghosts”
Work Drugs - “Summer Blood”
Madeline - “Black Velvet”

4 komentarze:

Madika pisze...

"Karolci" nigdy nie czytałam, ale "Oto jest Kasia" na początku podstawówki czytywałam regularnie i w rezultacie potrafiłam pierwszą stronę wyrecytować z pamięci :D
Może zainteresuje Cię zabawa w odświeżanie klasyki dziecięcej literatury (nawet bez melancholii ;) ):
http://klasykadlamlodych.blogspot.com/
Zapraszam :)

papryczka pisze...

Ojej Karolcia to moja ukochana książka z dzieciństwa! Mam to samo wydanie, identyczne tylko nieco bardziej sfatygowane:) Przypomniałaś mi, że już kilka miesięcy temu jak byłam w moim domu rodzinnym powyciągałam wszystkie książki dzieciństwa i te młodzieżowe i porobiłam im zdjęcia w celu umieszczenia na blogu na ten temat notki i zupełnie o tym zapomniałam! W najbliższym czasie nadrobię ten postowy brak:)
Pozdrawiam serdecznie:)

pani Katarzyna pisze...

No, ja chyba za jakiś czas opiszę moją historię czytania tak w ogóle :) I moje książki też są sfatygowane, bo z allegro, ale to dobrze, wyglądają jakbym je miała od dziecka ;D

Maja Sieńkowska pisze...

Aż mi się przypomniało to uczucie, które w dzieciństwie towarzyszyło mi podczas lektury.
"Oto jest Kasia" czytałam chyba z "milion" razy, połowę książki znałam na pamięć, czytałam ją w kółko mojej malutkiej wówczas siostrze, dzięki czemu ona znała ją wzdłuż i wszerz jak już poszła do szkoły.
"Karolcię" czytałam mniej razy, ale chyba darzę ją jeszcze większym sentymentem. Marzyłam po nocach o niebieskim koraliku. ;)

Dzięki za przypomnienie wesołej strony dzieciństwa. :)