Strony

2012-01-27

Piątkowy raport książkowy (1)

Właśnie przeczytane: Prochy Angeli Franka McCourta. Nie miałam nigdy zbyt wiele do czynienia ze wspomnieniówkami, ta nie wykazała się niczym szczególnym, ale nie chcę na tej podstawie oceniać wspomnień ogółem. McCourt opisuje swoje dzieciństwo, które spędził w Irlandii lat 20-tych i 30-tych, jako bardzo biedny dzieciak z bardzo biednej rodziny. Sugestywnie opisane jest irlandzkie miasto Limerick, bardzo wyraźnie nakreślone postacie, jednak oprócz dotkliwego zanurzenia w tamtych realiach czytelnik nie dostaje wiele więcej. Ot, przechodzimy dorastanie i dojrzewanie z biednym chłopcem, aż w końcu dociera do swojej (och, ach!) upragnionej Ameryki. No i jako bonus otrzymujemy tak dawno utracone poczucie wdzięczności za to, że mamy co jeść i w co się ubrać.


Teraz czytam: Women of the Silk Gail Tsukiyamy (Po polsku ukazała się inna jej powieść - Ulica tysiąca kwiatów). Nic specjalnego, niestety, historia ciekawa, miła i przyjemna. Bardzo grzeczna książka, styl, że tak się wyrażę, uniwersalny. Pei, jako ośmioletnia dziewczynka, pozostawiona jest przez ojca w internacie, gdzie mieszkają dziewczęta pracujące w fabryce jedwabiu. Rodzice nie mogą wykarmić całej rodziny, więc postanawiają, że Pei może im pomóc pracując w fabryce. Zwłaszcza, że z niejasnej przepowiedni wróżbity wywnioskowali, że dziewczynka nigdy nie wyjdzie za mąż. Ciekawska i bystra Pei szybko się przystosowuje do nowych okoliczności, chociaż bardzo tęskni za rodziną, zawiera przyjaźnie i uczestniczy w życiu internatu i fabryki. Zobaczymy co to będzie dalej, bo na razie historia płynie wolno i łagodnie, niczym jednorożec poprzez chmury.

W następnej kolejności:
Prawdopodobnie Światłość w sierpniu Faulknera, bo już dawno nie przeczytałam nic klasycznie tęgiego, no i w jakiś sposób jestem ciekawa jak na mnie ten Faulkner zadziała. To bynajmniej nie jest pierwsza rzecz tego pisarza, z którą się zmierzę, aczkolwiek ostatni raz, to czytałam fragmenty "Wściekłości i wrzasku" jakieś 5 lat temu (!!!).




Poezja: Wciąż czytam wytrwale wiersze Octavia Paza oraz tomik wierszy zebranych Wallace'a Stevensa. Ten pierwszy jest prawdziwie upiorny, i to nie w sensie, że zły, ale dlatego, że bazuje na opozycji "jestem" / "nie ma mnie," na opozycji istnienie - nieistnienie. Czytanie Paza to trochę jak granie w duchową gumę (TAK!), gdzie jak sie nadepnie na gumę to przekracza się pewien poziom między istnieniem, nieistnieniem, albo istnieniem na niby, ale potem wystarczy się okręcić, albo podskoczyć, i już z powrotem jest się prawdziwym. No a Stevens... Sama nie wiem. Raz mnie urzeka feerią barw i odcieni, a raz zraża do siebie jakimś takim fiubździu znikąd, jakimś poetyczno-retorycznym odgiętym małym palcem przy piciu herbaty z filiżaneczki. Ale może to przejdzie.

Poza tym postanowiłam każdej nocy przed zaśniecięm przeczytać kilka wierszy Emily Dickinson. Na spokojne sny.

Brak komentarzy: