Poddałam się „modzie na Munro” i wcale nie żałuję. Jeśli moda, to tylko taka - wartościowo przeciwstawna do „szału” np. na Pięćdziesiąt twary Greya (dzięki tej książce powstało za to wiele zabawnych recenzji, a to zawsze jakieś uzasadnienie dla jej istnienia). Wracając jednak do mojej lektury... Jak kiedyś może wspominałam, niechętnie zabieram się za zbiory opowiadań, chociaż mam dużo szacunku dla tej formy – bezlitosnej, bo ciasnej, gdzie niepotrzebne, czy niezręczne akapity mogą wszystko popsuć, podczas gdy w powieści pozostałyby, w najgorszym razie, niezauważone. Współcześni pisarze przyzwyczaili mnie do opowiadań-migawek, drobnych, acz wymownych, sytuacji z życia, czasami są to opowiadania-charakterystyki, gdzie robi się miejsce dla interesujących postaci, abyśmy mieli szansę ich poznać. Z pisarstwem Alice Munro jest trochę inaczej.
Jej opowiadania są po części charakterystykami, jednak ich akcja nie ogranicza się do pojedynczych sytuacji, a ma strukturę bardziej powieściową. Każde z opowiadań z tego tomu ma potencjał zostania powieścią – to jednak nie byłyby powieści dorównujące opowiadaniom. Przedstawione historie są doskonale wydestylowane, nie ma pobocznych wątków, pustosłowia, filozofowania. Są postacie, są związki. Jest cała paleta niebanalnych uczuć i spostrzeżeń. Zauważyłam również nieprzeciętną technikę narracyjną – czytelnik zazwyczaj jest „wrzucony” w sam środek, nie tyle wydarzenia, co egzystencji danych osób i przez następne kilka stron musi dokonać wysiłku, aby zrozumieć panujące relacje, czy chronologię niektórych wydarzeń. Większość, jeśli nie całość, opowiadań w Hateship, Friendship... jest skonstruowana w ten sposób, ale ta wtórność nie irytuje.
Trochę straszne są związki małżeńskie w tym tomie, wręcz okropne. Munro zazwyczaj, zdaje się, tkwi w latach 60-tych i 70-tych, bez względu na to, kiedy wydaje swoje książki, co niejako usprawiedliwa inercję zamężnych kobiet, chociaż nie wszystkie z nich są tak samo grzeczne i przykładne. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, autorka umieszcza w swoich tekstach wiele komentarzy odnośnie miejsca (czy też jeg braku) kobiet w społeczeństwie, czyni to bez moralizowania, bardzo inteligentnie, między słowami. Odszyfrowanie tych komentarzy sprawiało mi dużo satysfakcji. Z jakiegoś względu opowiadania w pierwszej osobie uważam za gorsze od tych, gdzie narracja prowadzona jest w trzeciej. Te ostatnie nieodmiennie były ciekawsze, barwniejsze i pełniejsze. Tę narracyjną zagadkę, być może, uda mi się wyjaśnić podczas lektury jej kolejnych opowiadań. Bo na pewno będą kolejne.
"Biedny nasz nieoszacowany phofesoh chhonicznie chohy na nieuleczalny wymiot" - mistrz Gombro
2012-10-19
"Hateship, Friendship, Courtship, Loveship, Marriage" Alice Munro
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
Dobrze powiedziane!
Ciągle jeszcze mam lekturę Munro przed sobą. Nie wiem od czego zacząć, ale chciałabym się jej przyjrzeć, bo zewsząd płyną głosy, że warto. A plotki głoszą, że jakieś szanse na Nobla ma. Nikłe, bo nikłe, ale jednak;)
Prześlij komentarz