Strony

2012-10-19

"Hateship, Friendship, Courtship, Loveship, Marriage" Alice Munro

Poddałam się „modzie na Munro” i wcale nie żałuję. Jeśli moda, to tylko taka - wartościowo przeciwstawna do „szału” np. na Pięćdziesiąt twary Greya (dzięki tej książce powstało za to wiele zabawnych recenzji, a to zawsze jakieś uzasadnienie dla jej istnienia). Wracając jednak do mojej lektury... Jak kiedyś może wspominałam, niechętnie zabieram się za zbiory opowiadań, chociaż mam dużo szacunku dla tej formy – bezlitosnej, bo ciasnej, gdzie niepotrzebne, czy niezręczne akapity mogą wszystko popsuć, podczas gdy w powieści pozostałyby, w najgorszym razie, niezauważone. Współcześni pisarze przyzwyczaili mnie do opowiadań-migawek, drobnych, acz wymownych, sytuacji z życia, czasami są to opowiadania-charakterystyki, gdzie robi się miejsce dla interesujących postaci, abyśmy mieli szansę ich poznać. Z pisarstwem Alice Munro jest trochę inaczej.

Jej opowiadania są po części charakterystykami, jednak ich akcja nie ogranicza się do pojedynczych sytuacji, a ma strukturę bardziej powieściową. Każde z opowiadań z tego tomu ma potencjał zostania powieścią – to jednak nie byłyby powieści dorównujące opowiadaniom. Przedstawione historie są doskonale wydestylowane, nie ma pobocznych wątków, pustosłowia, filozofowania. Są postacie, są związki. Jest cała paleta niebanalnych uczuć i spostrzeżeń. Zauważyłam również nieprzeciętną technikę narracyjną – czytelnik zazwyczaj jest „wrzucony” w sam środek, nie tyle wydarzenia, co egzystencji danych osób i przez następne kilka stron musi dokonać wysiłku, aby zrozumieć panujące relacje, czy chronologię niektórych wydarzeń. Większość, jeśli nie całość, opowiadań w Hateship, Friendship... jest skonstruowana w ten sposób, ale ta wtórność nie irytuje.

Trochę straszne są związki małżeńskie w tym tomie, wręcz okropne. Munro zazwyczaj, zdaje się, tkwi w latach 60-tych i 70-tych, bez względu na to, kiedy wydaje swoje książki, co niejako usprawiedliwa inercję zamężnych kobiet, chociaż nie wszystkie z nich są tak samo grzeczne i przykładne. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, autorka umieszcza w swoich tekstach wiele komentarzy odnośnie miejsca (czy też jeg braku) kobiet w społeczeństwie, czyni to bez moralizowania, bardzo inteligentnie, między słowami. Odszyfrowanie tych komentarzy sprawiało mi dużo satysfakcji. Z jakiegoś względu opowiadania w pierwszej osobie uważam za gorsze od tych, gdzie narracja prowadzona jest w trzeciej. Te ostatnie nieodmiennie były ciekawsze, barwniejsze i pełniejsze. Tę narracyjną zagadkę, być może, uda mi się wyjaśnić podczas lektury jej kolejnych opowiadań. Bo na pewno będą kolejne.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dobrze powiedziane!

Hurtownia odzieży używanej pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Gosia pisze...

Ciągle jeszcze mam lekturę Munro przed sobą. Nie wiem od czego zacząć, ale chciałabym się jej przyjrzeć, bo zewsząd płyną głosy, że warto. A plotki głoszą, że jakieś szanse na Nobla ma. Nikłe, bo nikłe, ale jednak;)