Strony

2011-09-29

"Abbott Awaits" Chris Bachelder

W tym samym czasie, kiedy czytałam „Szkarłatne godło odwagi”, przemęczona trochę jej powagą, sięgałam po „Abbott Awaits”, wcześniej kompletnie nieznanego mi pisarza*, Chrisa Bacheldera. Krótka książeczka jest opisem życia wewnętrznego niejakiego nauczyciela akademickiego - Abbotta. Podzielona jest na trzy letnie miesiące – czerwiec, lipiec i sierpień, a każda z części to bardzo krótkie rozdziały – od pół do dwóch stron. Abbott spotyka niewielu ludzi poza swoją ciężarną żoną i dwuletnią córeczką. W ogóle niewiele się dzieje, jeśli wziąć pod uwagę warstwę fabularną. Rozdziały opisują zwykłe zdarzenia: spacer z córką, malowanie pokoju, wyprawę do sklepu zoologicznego. Jednak każda z tych czynności wywołuję w głównym bohaterze „reakcję” - przefilozofowanie otrzymanej od rzeczywistości treści. Jak np. w rozdziale, gdzie drzemka córki Abbotta trwa podejrzanie długo, a ten zamiast pójść do jej pokoju, wyobraża sobie, że być może ona nie żyje i zamęcza się myślami o tym jak bardzo by go to bolało.

W książce jest dużo humoru, ale powtarzając za Gogolem: Im dłużej przypatrujemy się śmiesznej historii, tym smutniejsza się ona staje. Każdy rozdział ukrywa w sobie coś z wyrzutu wobec świata i rzeczywistości. Podkreślenie bezsensu codziennych czynności, ich brzydoty, nawet żartobliwe, z jednej strony stwarza wrażenie niewdzięczności, narzekactwa. Ale z drugiej strony rodzi też zrozumienie, bo codzienność każdego z nas, bardzo często, jest właśnie brzydka, bezsensowna, pusta. I jakkolwiek próbujemy zmuszać się do zachwytu nad chmurami za oknem, zapachem kwiatów, słodyczą zakupionych jabłek, żeby wycisnąć choć trochę niezwykłości i niepowtarzalności; do jakiegokolwiek bezdomnego, biednego, pechowego nieszczęśnika się porównujemy, żeby udowodnić sobie jak wiele mamy – zapchana ubikacja, niezapłacony rachunek, kłótnia z partnerem, a nawet wielogodzinna, polegająca na tych samych czynnościach, zabawa z dzieckiem, zawsze jakoś sprowadzą nas „na ziemię”.

Każde żmudne i znojne wydarzenie dnia może jednak kryć w sobie jakiś nieznany skarb. Po prostu nie ma sensu udawać, że droga do tego skarbu była wspaniała i cudowna. O tym jest ta książka.

Chris Bachelder jest w Polsce absoltnie nieznany i niewydany**. Cóż, nie on pierwszy i nie ostatni.


*dowiedziałam się o nim z recenzji w „The Nation”.
*oprócz „listu” w zbiorowym wydawnictwie pt. „42 listy miłosne”.

1 komentarz:

Miravelle pisze...

Sama nie wiem.. Z jednej strony wydaję się fajna, ale z drugiej jakoś mnie nie przekonuje. Cóż, zobaczymy;) Zapraszam Cię na mój blog z recenzjami książek!;) {centerbook.blog.onet.pl}