Strony

2011-10-07

O sztuce pisania powieści i o nagrodach literackich refleksji kilka...

Ostatnio zdarzyło mi się przeczytać jedną z tych książek wydaj-sobie-sam, aby przekonać się jakiej jakości mogą być utwory spod znaku self-publishing. Jej tytuł, ani autor/ka, nie są ważne, bo nie chodzi o to, żeby się pastwić i wyżywać, a podzielić pewną refleksją, która mnie naszła, gdy czytałam tę książkę. Nazwijmy ją więc Książką X.

Zacznijmy od tego, że autorowi/autorce należą się brawa za ukończenie powieści. Ja sama zaczynałam ich tryliony, ale nigdy nie udało mi się z czymkolwiek wyjść poza 5 pierwszych stron. Aby ukończyć książkę potrzeba nie lada determinacji i dobrze, że autor/ka ją posiada, jeśli chce kontynuować pisanie. Ale skupmy się na samej książce: Historia była przewidywalna, bohaterowie jak z papieru, dialogi sztywne. Trudno, taki jest w końcu charakter wielu wydawnictw dostępnych na rynku, niektóre z nich stają się nawet bestselleremi. Co jednak razi najbardziej, i czego w utworach na księgarnianych półkach nie znajdziemy, to koślawe, ciężkie, niejednokrotnie zwyczajnie śmieszne, zdania.

Napisać powieść! To jeszcze jest do zrobienia. Ale napisać przekonujące, poprawne, lekkie zdania, z których powieść się składa – to już dość śliski, zdradliwy grunt. Tego właśnie nauczyłam się z tej książki – że pisać powieść trzeba tak, aby... czytelnik nie dostrzegał zdań! Czytając Książkę X często nie można było się skupić na tym, co się działo, bo co chwila wzrok i mózg czepiał się zdań, w których było coś nie tak – a to przecinek nie w tym miejscu gdzie trzeba, a to związek frazeologiczny źle zastosowany, a to niepotrzebne powtarzanie danego przyimka, albo kompletne niezgranie przymiotnika z czasownikiem (stylistycznie, a czasem i gramatycznie). A potem pomyślałam o tych wszystkich pisarzach... Nie tylko o Tołstojach i Flaubertach, ale i o tych bardziej współczesnych: uznanych i niepowtarzalnych, eksperymentalnych i nieszablonowych, jak i o autorach zwykłych czytadeł spod znaku harlequinów i chick-lit. Niektórzy nas nudzą, niektórych uwielbiamy, niektórzy rozczarowują, inni zaskakują. Wszyscy oni jednak pracują nad każdym zdaniem jak dzikie woły, nad każdą kropką, przymiotnikiem, porównaniem, tylko po to, żebyśmy my, czytelnicy, mogli lekko płynąć na tych zdaniach i podążać za akcją i klimatem opowieści, jej emocjami. Dopiero czytając źle skonstruowane zdania Książki X, zdałam sobie sprawę jak boleśnie trudnym zadaniem jest pisanie, sama czynność układania zdań, przekształcanie tego co w głowie na bezlitośnie obwarowany regułami i niuansami system języka. Rzemieślnictwo. Jednak oprócz ciężkiej pracy, autor powinien posiadać pewnego rodzaju intuicję językową, którą, w przeciwieństwie do tajemniczych talentów danych od boga, można w sobie wyrobić. Czego autorowi/autorce z całego serca życzę.

Niby żadnej Ameryki nie odkryłam, a jednak! W każdym razie, pomimo śmieszności, Książka X była warta tych symbolicznych paru złotych, skoro, paradoksalnie, dała mi pokochać literaturę i pisarstwo jeszcze mocniej.


A teraz a propos nagród książkowych:

„Piórpopusz” Mariana Pilota wygrał Nike, i bardzo dobrze, bo opis właśnie tej książki najbardziej mnie zaintrygował. Niestety żadnej z nich nie czytałam, czego się okrutnie wstydzę. Być może, gdybym przeczytała je wszystkie, miałabym kompletnie inne zdanie na temat werdyktu jury. Wydawnictwo Literackie w niedawnym newsletterze obiecało, że „Piórpousz” pojawi się także w formie elektronicznej, i trzymam ich za słowo, bo obecnie przebywam na obczyźnie i nie mogę sobie kupić papierowej wersji :(

A nagroda Nobla? Cóż, pomimo mojej miłości do poezji, skłamałabym, gdybym powiedziała, że kiedykolwiek słyszałam o Tomasie Tranströmerze. Teraz chętnie bym jakiś jego tomik przeczytała, ale widzę, że z Amazona to, co jeszcze było, natychmiast się zmiotło. A o polskich przekładach to chyba w ogóle nie ma mowy. Na szczęście na Google Books jest dostępny tomik „The Great Enigma”, dostępny niemalże w całości. A więc teraz zamierzam go zgłębić, o!

2 komentarze:

nutta pisze...

Transtromer był wydawany w Polsce parokrotnie, a więc tłumaczenia są. Teraz należy czekać aż ktoś wyda je ponownie lub wyda zbiór.

pani Katarzyna pisze...

No ja na szybko sprawdziłam jedynie merlina i allegro. Na allegro jest tyle rzeczy, że przyzwyczaiłam się, że jak czegoś tam nie ma, to nie istnieje ;D Aczkolwiek wiem, że to nie jest regułą. Ja tymczasem czekam na angielskie tłumaczenie.