Po lekturze tej książki zdałam sobie sprawę, jak dawno nie przeczytałam niczego, co wciągnęłoby mnie po same uszy. Kiedy byłam trochę młodsza zdarzało się to dość często. Potem, być może, stałam się zbyt wymagająca, albo zbyt przytępiona, żeby przewracać strony jak szalona, chociaż czytam bardzo dużo.
Każdy umiera w samotności opowiada historię małżeństwa, które sprzeciwiło się nazistowskiemu reżimowi podczas drugiej wojny światowej. Anna i Otto Quangel, niewykształceni robotnicy zamieszkali w Berlinie, których syn właśnie poległ na wojnie, piszą kartki z hasłami wzywającymi do stawiania oporu władzy, do włoskiego strajku, zaprzestania finansowania partii itd. Takie kartki jedno z małżonków zostawiało w jakimś często przez ludzi uczęszczanym miejscu, np. biurowcu, w widocznym miejscu. Małżeństwo liczyło na to, że ludzie będą przekazywać między sobą kartki, być może sami zaczną je pisać i podrzucać. Nie zdawali sobie sprawy, że w 1940 społeczeństwo niemieckie było już tak zastraszone, że ten, który kartkę zobaczył i zaczął czytać, to od razu, drżąc i pocąc się, odnosił ją do najbliższego reprezentanta władzy / policji, nie skończywszy jej nawet czytać. W ten oto sposób wobec Quangelów toczy się śledztwo początkowo prowadzone przez skrupulatnego inspektora Eschericha.
Prawie od samego początku wiadomo, jak książka się skończy, a mimo to nie można się od niej oderwać. Oprócz dwóch głównych bohaterów wymienionych powyżej, powieść pełna jest wielu innych, jaskrawo i wyraźnie przedstawionych, niekoniecznie równie silnych i pewnych w swych zamierzeniach jak Quangelowie, postaci. Pomimo powagi fabuły, nie brakuje tutaj poczucia humoru, dystansu, ale też i cichej nadziei na to, że już wkrótce będzie lepiej, co pod koniec książki potwierdza sędzia Fromm mówiąc, że im coraz gorzej jest teraz, to tym prędzej będzie lepiej. A ja, w trakcie czytania, zastanawiałam się, czy opozycja w ogóle posiada sens jeśli opieramy się samotnie, jeżeli nie udaje nam się na nikogo wpłynąć, by zauważył prawdę, albo przynajmniej wysilił się na obiektywizm. I w końcu stwierdzam, że tak, owszem, posiada to sens. Świadomość, że Otto i Anna dokonali właściwego wyboru towarzyszy im do końca książki. I to ona jedynie zostaje z nimi do końca. Być może jest to sama esencja człowieczeństwa. Obecnie, naturalnie, czasy i okoliczności są inne, ale zawsze jest coś, co nie daje spokoju, co nie jest do końca w społeczeństwie (politykę już tam przemilczmy) „załatwione”, odmienione, chociaż wszyscy upierają się, że jest. Możemy na własną rękę szukać prawdy, zbierać argumenty z różnych stron, czytać książki na dany temat. Na szczęście nie grozi nam już kara śmierci za to. No, może czasami lekki ostracyzm, kiedy się za dużo wykładów znajomym sadzi, np. o feminizmie.
Podobno Fallada napisał Każdy umiera w samotności w 24 dni, po tym jak jego znajomy, poeta, podrzucił mu akta Otto i Elise Hemplów, na historii których oparta jest powieść. Mimo faktu, iż autor bazował na konkretnych dokumentach (chociaż twierdzenie, że bazowanie na faktach ułatwia pisanie, w przeciwieństwie do fantazjowania, jest kwestią mocno dyskusyjną), nie mogę wyjść z podziwu, że zbudował tak skomplikowaną konsktrukcję, zawiązał i poprzeplatał tyle wątków, w trochę ponad trzy tygodnie! Polecam tę książkę wszystkim wielbicielom dobrej, gęstej, wciągającej prozy, którzy nie są tak łasi na happy endy, jak większość klientów księgarni, w której kiedyś pracowałam.
"Biedny nasz nieoszacowany phofesoh chhonicznie chohy na nieuleczalny wymiot" - mistrz Gombro
2012-02-22
"Każdy umiera w samotności" Hans Fallada
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Książka może być niezła. Dzięki za jej recenzję. Zaintrygowałaś mnie. Lubię taką literaturę faktu. Lubię książki prawdziwe, oparte na prawdziwych zdarzeniach i niekoniecznie zakończone happy endem.
Polecam na jakiś wolny weekend. Jak zaczniesz, będzie naprawdę trudno się oderwać!
Czytam dwutomowe wydanie z 1989 r.
Jestem w połowie pierwszego tomu - trudno się oderwać od lektury choć jest przytłaczająca.
Ja również uważam, że ta właśnie książka Fallady jest świetna. Czytałem ją jeszcze przed wznowieniem, w starym wydaniu, które chyba miało innego tłumacza. Jest to jedna z najlepszych książek, jakie w życiu przeczytałem. "Wsysa" i przenosi w zupełnie inny świat - świat ludzi w gruncie rzeczy zwykłych, podobnych do nas (jedni bardziej szlachetni, inni podli), którzy zostali postawieni w obliczu wyzwania jakim jest wojna . Tym razem losy, wybory i postawy ludzkie pokazane są nie od strony napadniętych przez niemieckiego agresora, ale od strony społeczeństwa Niemców, którzy w tamtym straszliwym dla całej Europy czasie, też nie mieli łatwo jak się okazuje... Ale książka ta nie jest bynajmniej jakąkolwiek próbą usprawiedliwiania niemieckiego narodu, ani hitlerowskich zbrodniarzy. Nie epatuje też wojennymi okrucieństwami. Pokazuje codzienne, "zwykłe" życie w tamtym niezwykłych i coraz bardziej już odległych dla nas czasach, Możemy się czuć szczęśliwi, że nas to ominęło, ale któż z nas wie, czy nie staniemy jeszcze w życiu w obliczu podobnych wyzwań... Bardzo tę książkę polecam!
Prześlij komentarz