W następnej kolejności: Jest tyle wspaniałych książek do wyboru! Ale właśnie po to, między innymi, rozpoczęłam moje piątkowe raporty – żeby zdrowo zawężać sobie możliwości kolejnych lektur. Nie żeby stanie godzinami przed półkami z książkami i drapanie się po głowie nie było przyjemne, ale wolałabym ten czas spożytkować inaczej, np. po prostu na czytanie. Zastanawiam się nad kolejną książką Coetzee'go, albo Ceremony rdzennej Amerykanki z plemienia Laguna, Leslie Marmon Silko.
Poezja: W poezji u mnie albo Louise Glück ze zbiorkiem Meadowlands, albo Jayne Cortez z Somewhere in Advance of Nowhere. Ta pierwsza jara mnie raczej średnio, zbiorek ma być trochę dyskusją z homerowską Odyseją, chociaż zanurzonej we współczesności. W zasadzie zawsze lubiłam takie intertekstualne klimaty, ale tutaj wypada to jakoś blado, chociaż jej styl jest jednym z tych, które sobie cenię – jest oszczędny. Nie lubię kiedy poeta się tak wykrwawia mi na posadzkę swoimi metaforami, że aż się niedobrze robi od widoku i zapachu.
O wiele ciekawsza jest poezja Jayne Cortez, chociaż ciężko dostać jej tomiki. Ten, który posiadam, jest jedym z nowszych, więc było o niego łatwiej. Cortez para się twórczością, którą zaszufladkowano, po części, jako poezję jazzową, gdyż jej rytmika przypomina jazzowe i bluesowe improwizacje. Sama poetka wykonuje swoją poezję do muzyki jazzowej razem z zespołem The Firespitters, z którym nagrała kilka płyt. Brzmi to naprawdę świetnie, Jayne Cortez ma niesamowity głos, taki kpiący i zdystansowany. Jej utwory pewnie nie są dla wszystkich, poetka potrafi być wulgarna, kiedy trzeba, a jej nieprzeciętne porównania i epitety częściej opisują brzydotę i codzienność, niż piękno. Tutaj można posłuchać utworu z jednej ze starszych płyt autorki, gdzie towarzyszy jej jedynie bas:
4 komentarze:
Te piątkowe raporty to ciekawy pomysł :)
:) Jak wspomniałam, to dobry sposób, żeby zawężać sobie możliwość kolejnych lektur, zwłaszcza gdy na półkach czekają ich dziesiątki. Poza tym daje mi to okazję do pisania o czytelniczych wrażeniach wtedy, kiedy niekoniecznie mam ochotę na produkowanie pełnej recenzji.
Zazdroszczę umiejętności odczuwania poezji w obcym języku. O ile powieści chłonę bezproblemowo, o tyle poezji nie czuję w ogóle:) A po polsku - lubię (chociaż raczej nie kocham).
Pozdrawiam
Ba, nawet się uczę wciąż mozolnie hiszpańskiego, głównie po to, żeby móc w nim czytać poezję ;) Jednak poezja zawsze jest bardziej przejmująca w języku ojczystym, z tym że ja nie lubie obcować z tłumaczeniami, kiedy mogę z oryginałami, nawet przy utracie niektórych drobiazgów i impresji.
Pozdrawiam również!
Prześlij komentarz