Jest takie jedno marzenie wielu ludzi, uchodzące za odwieczne, żeby podglądać sąsiadów, albo lokatorów jakiegoś bloku, domu czy kamienicy. Marzenie, żeby oglądać te bloki tak, jakby ktoś (lub coś) usunął z nich jedną ścianę odsłaniając wszystkie mieszkania. To nigdy nie należało do moich marzeń, ale i tak podobała mi się powieść Elif Şafak, gdzie autorka usuwa ścianę z jednej kamienicy zwanej Pałacem Cukiereczek.
Lubię, kiedy bohaterów jest wielu, a mimo wszystko ich losy współoddziałują na siebie. Lubię to, mimo iż, lub właśnie dlatego że, to takie nierealne. Nawet ostateczne podsumowanie, bardzo humanistyczne, ale również złowieszcze, twierdzące, że "to, co uważamy za przypadek, podkreśla jedynie znaczenie tego, co jest wynikiem naszych osobistych działań", jest równie nierealne. Ale czaruje mnie. Jedno drugiego wcale nie wyklucza.
Wydaje mi się, że ta książka, przede wszystkim, poza przypadkami, logiką, nieznanym i realnym, poza owadami i ludźmi, opiewa władzę jaką posiada twórca. To właśnie on usuwa dla nas tę ścianę, tworzy lokatorów, rozstawia ich dla nas jak lalki w domu dla lalek... A potem na końcu przyznaje się, że napisał tę powieść w więzieniu, aby przezwyciężyć strach przed robactwem. Wiem, że ujawnianie się twórcy, zwłaszcza we wstępach i zakończeniach, czy gdziekolwiek, była praktykowana już milion razy. Ale Şafak robi to tak rozbrajająco szczerze. "Podobało się wam przedstawienie? No, mnie też, mogłam zabić jakoś czas tworząc je dla was. Dziękuję."
A poza tym: Ach, ta Turcja. Taki mi się ten kraj odległy wydaje, a taki bliski przez swoje hermetyczne szaleństwo.
"Biedny nasz nieoszacowany phofesoh chhonicznie chohy na nieuleczalny wymiot" - mistrz Gombro
2010-11-23
"Pchli pałac" Elif Şafak
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz