"Biedny nasz nieoszacowany phofesoh chhonicznie chohy na nieuleczalny wymiot" - mistrz Gombro
2010-11-16
"Sister Carrie" Theodore Dreiser
Jest rok 1889 i 18-letnie dziewczątko o imieniu Caroline Meeber wyjeżdża z rodzinnego miasta do ogromnego Chicago. W pociągu spotyka młodego mężczyznę, wyśmienicie ubranego. A ubrania mówią same za siebie, sugerują nieodkryty świat materialnych cudów. W ten oto sposób nasza Carrie zakochuje się w tych materialnych cudach, w tym co one reprezentują - jakiś nowy wspaniały świat. I już się nie odkocha. Ale nieszczęśliwa to miłość.
A jak już jesteśmy przy miłości, Carrie nie pała miłością do tych dwóch mężczyzn, którzy stają się częścią jej życia. Nie kocha i nie pragnie ich. Są oni jedynie rzeczami, które można otrzymać od świata, są tymi rzeczami, dzięki którym otrzymuje się inne, jeszcze lepsze, rzeczy. Pierwszy z nich, Drouet, ten spotkany w pociągu, zostaje zupełnie naturalnie poświęcony na rzecz starszego, ale i bogatszego, Hurstwooda. Nie żeby jeden czy drugi posiadał wiele bezcennych zalet, bardzo zwyczajni ci panowie, świecą pierścieniami, spinkami do krawata, ale poza tym nie wychylają się ze zbyt wielkimi tkliwościami i niepokojami serca. Tak więc pewnego dnia zakochany w Carrie (a raczej w tym co ona reprezentuje - młodości) Hurstwood popełnia (dość naciągane, ale to literatura w końcu) szaleństwo i podstępem "porywa" dziewczynę najpierw do Montrealu, potem do Nowego Jorku... Nowy Jork jest wspaniały i straszny jednocześnie, wspaniałość udziela się Carrie, a straszność Hurstwoodowi...
Nie chcę męczyć fabuły, bo po co wszystkim ją zdradzać. Powieść, naturalistyczna, nie szokuje jednak jak np. "Nana" Emila Zoli, czy chociażby nasze rodzime "Dzieje grzechu" Żeromskiego. Jest raczej grzeczna w opisach. Jeśli ktoś czyta w oryginale, to interesujące będzie oddanie przez Dreisera potocznej mowy, a czasem slangu, amerykańskiego angielskiego. A miłośnik dużych miast zakocha się w sugestywnych opisach Chicago i Nowego Jorku.
Nie wiem czy wszyscy polubią Carrie. Nie wiem czy wszyscy będą współczuć Hurstwoodowi. Ale właśnie tacy bohaterowie, wzbudzający dużo sprzecznych uczuć, odnajdują coś w nas samych, jakieś cechy z których może nie jesteśmy zadowoleni, ani dumni. Odnajdują je, wyciągają na światło dzienne, musimy stawić im czoła.
Może nie jest to cudo światowej beletrystyki. Ale to dobry, solidny kawałek literatury, książka którą mogę polecić na te smętne listopadowe wieczory. Mam nadzieję, że polskie tłumaczenie (a istnieje chyba tylko jedno stare wydanie) można gdzieś znaleźć w bibliotekach!
Jako bonus, dwa cytaty:
"The world is full of desirable situations, but, unfortunately, we can occupy but one at a time. It doesn't do us any good to wring our hands over the far-off things."
"If honest labour be unremunerative and difficult to endure; if it be long, long road which never reaches beauty, but wearies the feet and the heart; if the drag to follow beauty be such that one abandons the admired way, taking rather the despised path leading to her dreams quickly, who shall cast the first stone?"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz