Strony

2010-11-29

"W sercu kraju" J.M. Coetzee

No, to jest dopiero książka! Chociaż naprawdę nie wiem, co mam myśleć o Coetzee'm. To trzecia jego powieść, którą przeczytałam. Wszystkie mną wstrząsnęły. Ale to dziwny wstrząs. To trochę wstrząs, a trochę i otrząs - z plugastwa, ciemności, zła. I nie to, że Coetzee mnie tym obrzuca. To jeszcze nie byłoby najgorsze. On to ze mnie wydobywa. Więc z jednej strony zastanawiam się zawsze, czytając go, dlaczego on mi to robi i czym sobie na to zasłużyłam. A z drugiej strony, cóż, podoba mi się to.

Podobnie było z tą powieścią. Stanowi ona monolog wewnętrzny kobiety żyjącej w kompletnym odosobnieniu, jeśli nie liczyć szorstkiego ojca-mruka i służby, która zwraca się do niej per "panienko". Niech nikogo nie zwiodą niepozorne dialogi. One też przynależą do tego, przesiąkniętego mroczną poezją, monologu. Biała kobieta, chuda i zniszczona, "w sercu kraju" jakim jest Południowa Afryka. Czy to nie przywodzi trochę na myśl "Jądra ciemności" Conrada?

Dla mnie motywy przewodnie były dwa:

1. Seksualność, namiętność, pożądanie jako siły nad którymi nie można zapanować, ani nakierować. Siły, które niszczą, spalają, ale są nie do odrzucenia. Może zwłaszcza dla kobiety, tak odosobnionej. Stają się wszystkim, nie mając nigdzie ujścia. Zastanawia mnie co właściwie Coetzee w swoich książkach wyprawia z kobietami. Czy chce dać im głos? Czy chce je do walki o głos jakoś zmusić? Czy wręcz przeciwnie, chce je go pozbawić? Ale to ostatnie byłoby zbyt proste... "[P]ytam tylko o jedno, pytam nieśmiało, z powątpiewaniem, płaczliwie - czy nie można zrobić z pożądaniem czegoś innego, niż wyłącznie starać się ze wszystkich sił posiąść przedmiot żądzy, planując tak czy siak nadaremnie, ponieważ całe przedsięwzięcie może się skończyć jedynie zagładą rzeczy pożądanej?" Jesteśmy skazani na sianie zniszczenia, podczas gdy sami rozpadamy się na kawałki.

2. Umowność i iluzja, czyli co stanowi nasze życie, to co w wyobraźni, czy to co poza nią, to co zwą rzeczywistością? Czy może jedno i drugie nieskończenie nakłada się na siebie i nadpisuje się wzajemnie? Czy to co zdarzyło się w powieści, wszystkie morderstwa, ucieczki, nocne wędrówki po domu, strzały, filiżanki kawy, wydarzyły się naprawdę, czy były tylko opowieścią snutą przez znudzoną zaschniętą starą pannę? Nie dowiemy się prawdy, nie poznamy czym jest prawda z tej książki. Być może ona nie istnieje, bo żyjemy wszyscy w jakimś "sercu kraju", gdzie nie ma nikogo, kto by nam powiedział czym ona jest.

Skończyłam ją wczoraj w nocy i wciąż jestem pod wrażeniem. Trochę wstyd mi, że nie przeczytałam jej w oryginale, jednak... trzeba przyznać, że jest fantastycznie przełożona przez panią Magdalenę Konikowską. Myślę, że to dobrze, że przetłumaczyła to kobieta. Chociaż byłoby super, gdyby przetłumaczył ją również i mężczyzna. Można by zrobić niezmiernie ciekawe porównanie obu tłumaczeń i oryginału!

Aha, i jeszcze taka mała uwaga. Z tyłu książki, na okładce, tam gdzie zwykle są streszczenia fabuły i parę słów o pisarzu, Znak walnął jeszcze dobitnie napis "Studium psychozy". O rany, nie znoszę jak mi tak walną na okładce, studium psychozy, studium schizofrenii, studium klimakterium. Nie chcę, żeby szufladkowano tak dla mnie książkę. Czytam czyjąś historię, bohater jest na równi ze mną, czytam go i jednocześnie czytam siebie. Jeżeli z góry mi ktoś mówi, że to jest studium choroby jakiejś, to tak jakby kazał mi patrzeć na tego bohatera przez szybkę jak na zwierzę. Dajcie sobie spokój, wydawnictwa, z takimi sensacjami. Literatura piękna, to nie podręczniki do psychiatrii.

Brak komentarzy: