Wygląda na to, że 90% notek, które tu zamieszczam jest o książkach. Jednak nie żywię się tylko książkami. Bo muzyki, na przykład, słucham kiedy tylko mogę. Może nie wywołuje ona u mnie tyle żrąco-palących emocji, co za nastolatki (ech tobyłyczasy!). Ale wciąż ciężko by było bez niej żyć...
Od jakiegoś roku, dwóch lat zrobiłam się też dość muzycznie patriotyczna i regularnie śledzę bloga We Are from Poland, a jak mnie coś zaciekawi, to kupuję. Bo to co leci po radiach, ci polscy wykonawcy mainstreamowi, to jakiś żart jest. Można by się załamać, ale jak dobrze poniuchać i poszukać, okazuje się, że polskiej ambitnej muzyki jest sporo. Szkoda tylko, że wielu z tych wykonawców decyduje się tak ostro obstawiać przy śpiewaniu po angielsku. No ale to taki trend wszędzie na świecie.
Więc zaprezentuję pokrótce, bo czemu i nie, co tam ostatnio u mnie gra, śpiewa i brzęczy polskiego właśnie.
Po pierwsze, nie będę oryginalna, album "Blanik" Indigo Tree. Minimalistyczna okładka niewiele mówi o ich klimatach, ale okładka debiutanckiej płyty już tak. Znajduje się na niej zdechła żaba z wywalonym jęzorem. Ale jak to, taka urzekająca muzyka, jak to do żaby zdechłej tak przyrównywać? No bo to się ze stawem kojarzy, a muzyka jest jak ze stawu, tu rzęsa wodna, tam żaba, tu muł i błoto. Ale jest słonecznie, mimo wszystko zielono, ciepło i naturalnie. Bo melodie są ciepłe i naturalne, aczkolwiek przynależą tylko do mikrokosmosu jedynego w swoim rodzaju stawu jakim jest Indigo Tree. Można usiąść na brzegu, zamoczyć stopy w ciepłej wodzie, trochę się zamulą pięty, co tam. Trzeba dać się ponieść, a raczej położyć. I słuchać. Nie wiem jak to zrobili, ale druga płyta jest tak samo dobra jak pierwsza. Znowu staw, żaba, rzęsa, trzcina. Wszystko takie znane, a tak nowe. Każda melodia już zasłyszana, a jednak nieznana. Naprawdę dobra rzecz.
Po drugie, "Western Lands" Kristen. Posiadam dwie pierwsze płyty tej grupy, zakupiłam je w dość zamierzchłych czasach (być może był to jakiś przed-zryw muzycznego patriotyzmu), a pozostałe dwie znam tylko pobieżnie, trochę i z doskoku. A tę zakupiłam sobie i nie za bardzo wiem, co o niej myśleć. Specyficzny klimat z pierwszych płyt pozostaje, słuchanie Kristen można porównać do pobudki w nieznanym, pustym mieszkaniu na blokowisku o godzinie piątej nad ranem, kiedy wschodzące słońce odbija się od białych ścian. I niekoniecznie jest to pobudka na kacu (chociaż jest taka opcja). Ich muzyka ma też w sobie coś jazzującego. Podsumowując te bajzlaste spostrzeżenia, nowa płyta jest jak poezja Franka O'Hary, nie do końca kumam, ale czasem znajdę wyrywek i skrawek, który mnie olśni, dlatego czytam / słucham dalej...
Po trzecie, będzie bardzo króciutko, bo chciałam tylko zachęcić wszystkich, którzy lubią Muzykę Naprawdę Dziwną, do ściągnięcia albumu Maria Celeste, za darmochę na ich stronie. Fajnie grają, ale nie każdemu może to przypaść do gustu. Trochę momentami "łoją", mało słucham muzyki "łojącej", jednak czasem trzeba. Dziś sobie zapuściłam tę płytę i niektóre teksty mnie rozwaliły, są absurdalne i mocne. No i po polsku!
Jutro wieczorem będzie recenzja Pamuka chyba, bo zostało mi tylko 60 stron, a po południu będę miała 3 godziny bardzo nudnych wykładów... Boję się nawet, że te 60 stron nie wystarczy :P
"Biedny nasz nieoszacowany phofesoh chhonicznie chohy na nieuleczalny wymiot" - mistrz Gombro
2010-12-11
A teraz muzycznie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz