Strony

2010-12-06

"When We Were Orphans" Kazuo Ishiguro

To pierwsze moje spotkanie z Ishiguro i oceniam je raczej nijak. A wielka to szkoda i lekka rozpacz, bo to w końcu nie byle kto, ale I-shi-gu-ro. Nie wiem czego się spodziewałam, może krzyżówki McEwana i Murakamiego z domieszką jakiejś grzmiącej postkolonialnej nuty. No postkolonializm zarysowany jest w tej powieści, owszem. Ale grzmi słabo. Raczej pobrzmiewa z lekka...

Książka ma jakieś 370 stron z czego pierwsze 250 można uznać za długą, bardzo długą uwerturę. Mamy w tym mega wstępie wspomnienia głównego bohatera, co nieco o jego obecnych poczynaniach, oraz opis poznania tej Kobiety (a na imię jej Sarah było). Sam nasz bohater jest dość nudnawy i beznamiętny. W zasadzie niewiele się o nim dowiadujemy. Może tylko tyle, że jest detektywem i że jest irytujący. Jego Kobieta jest równie denerwująca. Fakt, że mówiła całkiem serio (chociaż kto ją tam wie) o związku tylko ze znanym, ogółowi "dobrze robiącym", mężczyzną jak o życiowej misji, nie przekonuje mnie do niej ani trochę.

A jaki styl! Każde zdanie jest odmierzone linijką i chyba suwmiarką również. Czegoś takiego nie widziałam jeszcze. Ja rozumiem, akcja się odbywa z dawien dawna, głównie pod koniec lat 30-tych, ale TE zdania, TE zdania! Ktoś by powiedział "No to co, elegancki, smokingowy, operetkowy styl pisania. Co w tym złego?" Niby nic. Ale po stu takich stronach człowiek się czuje taki zmaltretowany przez krystaliczność angielskiej składni, że nie wie co ma ze sobą zrobić. Kazuo, poluzuj!

No więc jeśli bohaterowie tacy sobie, styl nie-tego, to może akcja? Akcja, owszem, na ostatnich 100 stronach. Nawet nie najgorsza, aczkolwiek nie pozbawiona patetyczności. Smutne zakończenie, nawet (NAWET!) nasuwa parę refleksji ogólnie egzystencjalnych, ale trochę za późno, trochę za słabo, i trochę zbyt naiwnie to nasuwanie się odbywa. Plus chyba tylko za zobrazowanie pewnego okresu historii Chin, o którym nie miałam zbyt wiele pojęcia.

Ale to może wina nieadekwatnego czytelnika, czyli mnie. Pewnie jestem trochę niesprawiedliwa, ale rozczarował mnie ten Ishiguro. Seriously.

4 komentarze:

snoopy pisze...

Nie zrażaj się do Ishiguro. Ja uwielbiam jego "The Remains of the Day" i to szczególnie polecam. Może zmienisz o nim zdanie po tej powieści?

PS Mnie nie udało się np. przebrnąć przez jego "Unconsoled".

pani Katarzyna pisze...

No właśnie jeśli miałabym teraz jeszcze dać mu szansę (a wypadałoby), to sięgnęłabym po "The Remains..." właśnie. Ta recenzja nie wynika w zasadzie z tego, że książka jest kompletnie beznadziejna, ale z tego, że zawiodła moje oczekiwania. Chociaż zazwyczaj staram się ich nie mieć ;)

Anonimowy pisze...

Ja czytałam właśnie też "Okruchy..." i zatrzymałam książkę, mam ją do dzisiaj, sama nie wiem, czym mnie tak urzekła :) A może zwyczajnie ja lubię taki styl? Ciekawa jestem Twoich wrażeń, więc będę czuwać ;)

pani Katarzyna pisze...

Pewnie nieprędko się za niego ponownie wezmę, ale na pewno dam mu przysłowiową drugą szansę. Może ten tytuł był trochę nietrafiony.