Czy w ogóle jakieś słowa są w stanie opisać tę książkę? Czy nie powinnam wtedy również opisać drobnych, codziennych zachwytów i odkryć, z których tak łatwo ukuć banał? Że słońce żółte, albo białe; że deszcz uderza o szybę; że kot wzdycha przez sen jakby przeżył 1000 lat? Jak pisać, żeby opisać, a nie zaszlachtować?
Ceremony była pierwszą powieścią autorstwa rdzennej Amerykanki, wywodzącej się z plemienia Laguna Pueblo (w rzeczywistości Silko jest w 1/4 Laguna Pueblo, ale wydaje się, że właśnie z tym pochodzeniem najmocniej i najpewniej się identyfikuje, dlatego uważam ją za rdzenną Amerykankę), wydaną w 1977 roku. Od tej pory jest dziełem kanonicznym na wszelakich sylabusach zajęć z literatury etnicznej USA. Opowiada historię młodego Indianina (nie lubię tej, narzuconej przez kolonizatorów, nomenklatury, ale postacie same w tej książce tak się identyfikują, będę więc używać czasem tego terminu jako zamiennik, choć niechętnie), Tayo, który właśnie wrócił z wojny z Japonią podczas II Wojny Światowej, i który, po marszach przez nieprzyjazne, wilgotne, zatęchłe puszcze, i po przyglądaniu się śmierci, czy to japońskich żołnierzy, czy najbliższych mu znajomych, nie potrafi się już odnaleźć, ani w świecie, ani w rzeczywistości. Po powrocie z wojny zostaje umieszczony w szpitalu psychiatrycznym, po czym wraca do domu, Laguny na obrębie indiańskiego rezerwatu. Początkowo popada w stagnację i alkoholizm, później, dzięki szamanowi Betonie'm, tajemniczej dziewczynie zbierającej zioła i ewentualnej wewnętrznej zgodzie na połączenie się ze światem przyrody, Tayo przechodzi własną, prywatną ceremonię, która pozwala mu na zrozumienie siebie i sił rządzących jego otoczeniem.
Ta powieść jest niesamowita przede wszystkim z dwóch względów. Po pierwsze, porusza niezwykle ciekawy temat rezerwatów i traktowania rdzennych Amerykanów przez białych. Chociażby fakt, że Indianie uczestniczyli w wojnie („wojnie białych ludzi”, jak często jest to wydarzenie w książce nazywane) i posiadali wówczas te same przywileje, co biali (nieskończone są wariacje opowieści kolegów Tayo, jak wyglądały ich łóżkowe podboje białych kobiet), a po wojnie trafiają z powrotem na rezerwaty, w ramiona ubóstwa, pozbawieni jakiejkolwiek przyszłości. Czy fakt, że rezerwat otrzymał najgorsze, najbardziej wyschnięte ziemie, bo wszystko to co dobre zagarnęli biali ludzie, otaczając się wielkimi ogrodzeniami i kolczastym drutem. W końcu bezsilność i pasywność samych rdzennych Amerykanów, spowodowana głębokim przekonaniem, że nie są w stanie niczego zmienić i niczego dokonać, bo zostali ograbieni przez białego człowieka. Temu ostatniemu zresztą zależy na utrzymaniu takiego myślenia wśród mieszkańców rezerwatu, gdyż czyni ich to bezsilnymi i nieszkodliwymi.
Po drugie, wspaniały, bogaty język i niesamowite opisy. Nie mam pojęcia, jak jest w stanie Nowy Meksyk, ale jeśli ta książka nie przedstawiła mi tego gorąca, suchych skał i rzadkiej roślinności wiernie, to chyba już nic nie będzie potrafiło, może nawet sama moja obecność tam by nie wystarczyła. Ceremony posiada trochę nielinearną narrację, przeplataną wspomnieniami, rozmowami, jak i ludowymi opowieściami, tak, że czasami trudno jest za nią podążać, ale to wcale nie irytuje, ani nie rozprasza, wręcz przeciwnie, mamy wrażenie, że ten prozatorski labirynt ma sens, sprawia, że poddajemy się naszej własnej ceremonii.
Jest to prawdopodobnie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w ciągu ostatniego roku. Piękna, pełna emocji, wydobywająca z czytelnika pokłady słusznego gniewu na niesprawiedliwości i współczucia dla ludzkiej słabości. Mam w planie przeczytać absolutnie WSZYSTKO, co tylko wyszło spod pióra tej autorki (a jest to i poezja, i powieści, jak również wspomnienia i eseje). Żałuję, że Ceremony jest niewydana w Polsce, ale tym, którzy czytają po angielsku bardzo gorąco polecam – zwłaszcza tym, którzy są wrażliwi na niesprawiedliwość społeczną, piękny język i niepowtarzalny styl.
"Biedny nasz nieoszacowany phofesoh chhonicznie chohy na nieuleczalny wymiot" - mistrz Gombro
2012-03-05
"Ceremony" Leslie Marmon Silko
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
Brzmi szalenie interesująco! Nigdy nie czytałam żadnej książki, jaka wyszłaby spod pióra rdzennych Amerykanów, a Ty taką perełkę polecasz...
A swoją drogą polecam wyprawę do Nowego Meksyku. Na mnie ten stan zrobił duże wrażenie, z różnych względów. Przyroda fantastyczna, miasta piaskowe o bardzo specyficznej architekturze (byłam w Santa Fe, Gallup i Albuquerque z tych bardziej znanych). Wsie Indian Hopi zrobiły zaś na mnie bardzo przygnębiające wrażenie - bieda straszna i wyczuwalna desperacja ludzi. W Gallup spotkałam też panią GloJean, panią polityk z plemienia Komanczów, z którą zjedliśmy lunch i która wiele nam opowiedziała o życiu swoich rodaków. Jeśli masz ochotę poczytać o tym spotkaniu, podaję link: http://chihiro.blox.pl/2009/06/Sladami-tubylcow-USA-I.html
"Ceremony" też wspomina o mieście Gallup, tam główny bohater spotyka się z indiańskim uzdrowicielem, także to bardzo interesujące, że właśnie tam odbyła się Wasza rozmowa! Dziękuję Ci za link do spotkania :) Nowy Meksyk, to musi być jak kompletnie inny świat w porównaniu z liściastymi lasami PA... Ach, może kiedyś. Zwłaszcza, że ostatnio czytam literaturę, która pochodzi z tych rejonów, albo je opisuje (Teraz np. "Bless Me, Ultima" Rudolfo Anayi - też się akcja dzieje w NM).
"Ceremony" to niesamowita książka! Pisałam o niej w mojej pracy magisterskiej i przez to, musiałam rozbić ją na czynniki pierwsze. Opisy rytuałów Indian Laguna oraz fabuła przeplatająca się z indiańskimi mitami, pochłonęły mnie całkowicie!
Jeżeli interesują Cię inni autorzy z tego kręgu kulturowego to polecam Louise Erdrich "Love Medicine" oraz Paulę Gunn Allen "The woman who owned the shadows".
Ja obecnie czytam "The Night Wanderer" Drew Hayden Taylor'a- "a native gothic novel" :)
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie:
www.valkotukka.blogspot.com
Prześlij komentarz