2011 był dziwny i trochę bolesny. Prywatne trzęsienia ziemi. Rok rozpoczęty wczytywaniem się w dziadowskie horoskopy w poszukiwaniu wskazówek życiowych, a zakończony nieśmiałą myślą, że wiem co mam w ciągu kolejnych lat do zrobienia (już bez pomocy horoskopów). To pierwszy taki rok od paru lat, kiedy to dowiedziałam się o sobie tak wiele.
Ale teraz ten rok już minął, co przynosi pewną ulgę, jednak czy nowa data zmienia cokolwiek? 2012, jeśli będzie dobry, nie byłby tak dobry bez bolesnych i nieznośnych zmagań roku 2011.
Czytelniczo odkryłam sto tysięcy światów, chociaż dopiero w drugiej połowie roku. Niespodziewanie w centrum mojego czytelniczego zainteresowania znalazły się Chiny, co pewnie ewoluuje w zainteresowanie literaturą innych krajów azjatyckich. Od dłuższego czasu także fascynuję się literaturą amerykańskich imigrantów, czy literaturą etniczną USA - krótko mówiąc, autorów, którzy w swoim pochodzeniu mają (co najmniej jeden) łącznik (przynajmniej w pisowni angielskiej) - Mexican-American, Chinese-American, Cuban-American, African-American itd. Powoli odkrywam też poezję latynoamerykańską.
Nie wszystko, co czytam jest odzwierciedlone na blogu. Niestety, ponieważ początkowym zamysłem było zapisywanie wrażeń ze wszystkich przeczytanych książek. Ale czasami nie ma co się zmuszać. Poza tym nie jestem zbyt wielką fanką recenzowania książek naukowych, albo niektórych non-fiction, a ich przeczytałam w tym roku co najmniej z tuzin. Ciężko też recenzować poezję, przynajmniej mnie, więc to też odpadło.
Chciałabym też, żeby ten blog odrobinę się zmienił. Przez ten rok trochę zapomniałam, że to przede wszystkim moje miejsce, którego organizowanie ma być dla mnie przyjemnością. Zamiast tego często dawałam się zamknąć w formułce tego, jak blog książkowy i notki na nim powinny wyglądać. Postaram się teraz częściej pisać o tym, o czym chcę. Może więcej będzie notek o lekturach, w trakcie których jestem, bo zauważyłam że mam więcej do powiedzenia o książce, kiedy ją właśnie czytam, niż wtedy kiedy ją skończę. Być może będzie więcej cytatów i wypisów (niekoniecznie po polsku). A może zwyczajnie trochę więcej tzw. "prywaty," co niekoniecznie należy mylić z "wynurzeniami osobistymi i schizami." Od tego mam innego sekretnego bloga ;)
Mam przeczucie, że 2012 będzie albo rokiem końca świata, albo najlepszym rokiem w moim życiu.
Jakkolwiek by on nie wyglądał, nie zabraknie w nim książek.
Na koniec, na pokprzepienie mojej imigracyjnej duszy, ten oto wiersz Stanisława Barańczaka przytaczam w całości (fragment o zawiązywaniu sznurowadła już nieaktualny, ale reszta, że tak powiem, "jak w mordę strzelił"):
DRUGA NATURA
Po paru dniach oko się przyzwyczaja
do wiewiórki, szarej, a nie rudej jak Pan Bóg przykazał,
do samochodów, przeciętnie o półtora metra za długich,
do zbyt czystego powietrza, w którym rysują się świeżo malowane
reklamy na dachach, obłoki i pożarowe drabinki.
Po paru tygodniach przyzwyczaja się ręka
do innej pisowni jedynki i do nieprzekreślania siódemki,
nie mówiąc o opuszczaniu kreski nad "n" w podpisie.
Po paru miesiącach nawet język umie układać się w ustach
w ten jedyny sposób, który zapewnia właściwą wymowę "the".
Jeszcze parę miesięcy i, przyklękając na ulicy, aby zawiązać sznurowadło,
uświadamiasz sobie, że robisz to, aby zawiązać sznurowadło,
nie po to, aby rutynowo zerknąć przez ramię,
czy ktoś za tobą nie idzie.
Po paru latach śni się sen:
stoisz przy zlewie w kuchni leśniczówki
w pobliżu miejscowości Sieraków, gdzie po maturze, nieszczęśliwie zakochany, spędzałeś wakacje,
twoja lewa dłoń unosi czajnik, prawa kieruje się w stronę gałki kranu.
Sen, jakby uderzył w ścianę, staje nagle w miejscu,
z męczącym natężeniem skupiając się na niepewnym szczególe:
czy gałka była porcelanowa, czy mosiężna.
Śpiąc jeszcze, wiesz przeraźliwie jasno, że od tego wszystko zależy.
Budząc się, wiesz równie jasno, że nigdy się nie przekonasz.