
Oto i Nałkowska. Znamy "Medaliony", znamy "Granicę". Ta ostatnia zresztą, kiedy czytałam ją jako lekturę szkolną, przyprawiała mnie o siermiężną nudę.
"Romans" jest książeczką krótką (180 stron), więc postanowiłam dać jej szansę. Tematem powieści jest... cóż, romans, a raczej obsesyjne zauroczenie jakim darzy Teresę Hennert, zamężną kobietę w średnim wieku, enigmatyczny pułkownik Omski. Oprócz nich poznajemy całe tabuny innych bohaterów: profesora Laternę o epikurejskim spojrzeniu na świat, pogardzającego nim syna przesyconego chęcią zmian i rewolucji, wrażliwą kurę domową z wyboru - Binię, zmęczonego wyrzutami sumienia poetę Lina itede itepe, na tym lista naturalnie się nie kończy. Przy tak małej objętości i tylu bohaterach czasem ciężko ogarnąć i zrozumieć na czym polegają ich problemy i skąd się biorą.
Niezrozumienie bierze się także skąd indziej. Powieść jest głęboko osadzona w realiach Polski po I Wojnie Światowej często mówi mimochodem o aktualnych ówcześnie problemach, o których trudno wiedzieć współczesnemu czytelnikowi. Chyba że jest on specjalistą od historii międzywojennej. Tak naprawdę czasami ma się wrażenie, że cały "romans" i inni bohaterowie są tylko pretekstem do snucia różnych polityczno-społecznych rozważań. Niektóre z nich są jednak uniwersalne, jak np. długi wywód profesora Laterny pod koniec utworu przekonywujący o tym, że choćbyśmy nie wiem jak się zapierali, polityka jest w naszym życiu, jesteśmy poddani jej działaniom, tworzymy ją. Albo następujący wywód jego syna, Andrzeja: "To, co było wszędzie i co kompromituje ludzi, przerzuca się na jedną stronę frontu, aby kompromitowało nację. I oto te fakty są potrzebne jako zarzewie. Są płodne, są wciąż rodzące nienawiść i chęć odwetu, są nieśmiertelne."
Styl Nałkowskiej jest dość przejrzysty, a jednocześnie gęsty. Opisy są nie za długie, ale zawierają w sobie wiele szczegółów. Bardzo filmowe sceny. W niektórych opisach ukryta jest symbolika. Na przykład w kilkustronicowej relacji z konkursu hippicznego, gdzie konie zostają podzielone na te piękne i te bez gracji, niezależnie od tego jak dobrze udaje im się pokonywać przeszkody. A "przecież jednak biegają, skaczą, trudzą się, nie wiedząc o tym, że żyją bez piękności."
Polecam tę książkę fanom dwudziestolecia międzywojennego i klasycznie skonstruowanych powieści do przeczytania w dwa wieczory. Na mnie nie wywarła ona szczególnego wrażenia, pomimo ciekawych fragmentów, ale cieszę się, że dałam Zofii Nałkowskiej drugą szansę. Żeby nie było, że szkoła mi ją obrzydziła!